The Fire was Red, it Flaming Spread,

1.4K 73 48
                                    


Stukot jej trzewików odbijał się stłumionym echem do kamiennych ścian, pustych korytarzy. Wytrwale podążał za nią, niczym łowca za swą ofiarą. Uśmiechnął się mimowolnie na to porównanie. Labirynt przejść, tarasów oraz zamknięte drzwi były nie lada wyzwaniem. W pewnym momencie stukot ustał poprzedzony trzaskiem drzwi. Powiew wiatru rozwiał mu włosy. Chłód powoli otaczał go z każdej możliwej strony, wywołując nieprzyjemne dreszcze.

 Niewielki balkon wyglądał na zrujnowany. Marmurowe płytki w większości pobite, pokryte były starymi, zwiędłymi liśćmi, których nikt nigdy nie zamiótł. Pnącza czerwonych róż, od lat nie przycinane, oplotły szczelnie poręcze, dusząc je w kolczastych więzach. Tam, gdzie ciernie się przerzedzały stała ona. Jedyną oznaką jej obecności był blask bijący od złotych nici na jej sukni. Drżała, bynajmniej nie z zimna. Podszedł do niej powoli, starając się jej nie przestraszyć. W zaciśniętej pięści trzymała jedną z róż. Krople krwi zalśniły w blasku księżyca, barwiąc kamienną poręcz.

Stali tak przez kilka minut, może godzinę. W tej sytuacji, w której się znaleźli, czas nie miał zbytniego znaczenia. Czekał, sam nie wiedział na co. Spodziewał się raczej potoku łez, krzyku albo choćby użalania się nad sobą. Jedynym co dostał była cisza, zimna i przenikająca niczym ostrze sztyletu.

- Okłamali mnie. – to były pierwsze słowa, jakie padły z jej strony.

- Najwyraźniej.

- No cóż... od jakiegoś czasu to podejrzewałam, chociaż przez cały czas miałam nadzieję, że to tylko mój wymysł.

- Życie jest brutalne, coś o tym wiem.  – uśmiechnęła się, subtelnie.

- Wylałam już tyle łez, że nie widzę sensu płakania.  

- Jesteś kobietą, kobiety często płaczą. - stwierdził podchodząc bliżej. 

- Z tego, co pamiętam, to już dawno doszliśmy do wniosku, że nie jestem zwyczajną kobietą. Wybacz, nie mam przy sobie patelni.

- To nie jest śmieszne. – jego słowa nie powstrzymały jednak cienia uśmiechu.

- Oczywiście, że jest. Wielki król powalony na kolana.

- Widzę, że strojenie sobie żartów z mojej osoby wielce cię bawi. – skrzyżował ręce na piersi.

- Powiedz, jak to jest, kiedy jesteśmy sami, zdarza ci się być nawet zabawny, ale wystarczy, że w pobliżu jest ktoś z kompani, ty od razu połykasz kij od miotły. – westchnął.

- Jestem ich przywódcą...

- O nie! Wiem, do czego to zmierza. Przysięgam, że jeśli zaczniesz gadkę „bo jestem królem" to osobiście zepchnę cię z balkonu.

- To po co się pytasz?

- Bo zaczyna mnie to irytować? Choć raz się nie dystansuj.

- Żeby to było takie łatwe.

- Jest. Spróbuj być taki jak ja.

- Mam zacząć się zachowywać jak rozhisteryzowana dziewucha, która ma wyraźny problem z emocjami?

- Wiesz, chyba przejdę się do kuchni po tę patelnię. – zrobiła kilka kroków w stronę drzwi, lecz została gwałtownie powstrzymana. Odwróciła się powoli. Delikatnie stykali się nosami. Jedynym słyszalnym dźwiękiem było bicie ich serc. Ich oczy tak różne, jedne ciepło brązowe, drugie lodowato błękitne, przez te kilka sekund patrzyły na siebie pozbawione zmieszania.

- Zawsze kiedy myślę, że już cię rozgryzłem, ty szybko wyprowadzasz mnie z błędu.

- Nawet moje przyjaciółki mnie nie znają. Oczekujesz, że ty dasz radę?

Deatari... dziedziceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz