ROZDZIAŁ 1

249 14 21
                                    

Bracia Loter i Lint biegli przez las tak szybko jak mogli. Chęć przetrwania popędzała ich do przodu. Wydawało im się, że niebezpieczeństwo jest coraz bliżej, a wróg w każdej chwili może wyskoczyć zza drzewa. Tobołek na plecach Linta podskakiwał rytmicznie wydając brzęczące dźwięki, co dodatkowo ułatwiało znalezienie ich.

- Zrzuć tę torbę do cholery! - krzyknął starszy Loter - Wyrzuć te garnki bo ściągniesz ich tu całą hordę!

- Co za różnica czy goni nas tuzin czy cały oddział? I tak z nimi sami sobie nie poradzimy! W plecaku mamy za dużo niezbędnego sprzętu.

- Oszalałeś?Jak sprowadzimy ich setkę to i strażnicy będą zgubieni, więc zrzuć to !

Jednak zanim Lint ściągnął tobołek potknął się o korzeń i upadł na szeleszczącą ściółkę. Loter przeklął pod nosem i podbiegł do brata, który sycząc z bólu trzymał się za rozcięte kolano.

- Nie mogę wstać! - oznajmił przejętym głosem.

- Uspokój się, to tylko rozcięcie - powiedział Loter zdenerwowany.

- Nie mogę ruszać kolanem. Pod liściem był kamień - wyjaśnił młodszy, po czym dodał z wielkim trudem - Biegnij, ratuj się! - Nie chciał, żeby starszy brat go opuszczał, ale wiedział, że teraz tylko on ma szansę przeżyć.

- Nigdy - odpowiedział śmiertelnie poważnym tonem starszy brat. Wyciągnął z paska krótki miecz o poszarzałej klindze i czekał na walkę. Nie robił sobie nadziei na wygraną, ale nie mógł zostawić brata. Krzaki na przeciwko nich zaszeleściły i usłyszeli kroki zbliżających się istot. Nagle te same dźwięki rozległy się za nimi, z drugiej strony. Zrozumieli, że zostali otoczeni.

- Proszę wybacz mi to jaki byłem w domu - powiedział Lint spanikowany. Nie był gotowy na to co go czeka - To ja wrzuciłem ci ogryzki do buta, przepraszam!

- Ja tam nie zamierzam umierać - przerwał mu niespodziewanie  Loter, który wpatrywał się w przestrzeń za nim. Na twarzy starszego pojawiła się ulga. Lint zdziwił się, kiedy to zauważył i obejrzał się za siebie. Wypełniło go niezwykłe uczucie radości, wypierając miejsce na ponurą wizje śmierci.

W ich stronę  biegli wojownicy w pełnym uzbrojeniu. Okryci srebrzysto - pomarańczowymi zbrojami trzymali włócznie i bogato zdobione tarcze w pogotowiu. Jeden z nich wymachiwał pomarańczową flagą z dwoma skrzyżowanymi mieczami - symbolem królestwa Atesu. Gdy oddział mijał braci, wojownik o posępnej twarzy zatrzymał się i podszedł do nich.

- Trzymajcie się tutaj. Postaram się was chronić. Rannego opatrzymy później.

Ledwo po tym jak dokończył zdanie z kniei wyskoczyły odrażające istoty, niezbyt wysokie i zgarbione. Było ich co najmniej trzy razy więcej niż strażników. Miały bladą skórę pokrytą szramami, spiczaste uszy i czerwone oczy. W dłoniach z czarnymi pazurami trzymały zagięte, wyszczerbione miecze. Ich stroje składały się z kawałków czarnej zbroi połączonej ze sobą łachmanami. To właśnie były gobliny - jedna z najgorszych plag tego świata, przez którą kraj braci został pogrążony w wojnie. Poruszały się jak żadne inne stworzenia. Ich ruchy były niepłynne, co chwile ich ciała zaczynały się trząść, zupełnie jakby same nie panowały nad sobą.

Bez namysłu rzuciły się na rycerzy szczerząc swoje kły. Rozpoczęła się krwawa potyczka, w której gobliny mimo przewagi liczebnej padały jak muchy, zadając minimalne straty strażnikom. Loter i Lint trzymali się z dala od walki. Rycerze skutecznie powstrzymywali potwory przed rozbiciem ich półkolistego szyku. Jeśli jakiś zabłąkany goblin wyskoczył z drugiej strony, został natychmiastowo zabity przez ponurego strażnika, który mistrzowsko wymachując włócznią ochraniał tyły. Po dłuższej chwili walka ustała. Pomiędzy starymi drzewami leżały truchła potworów. Żołnierze zaczęli opatrywać siebie nawzajem.

Do braci podszedł posępny strażnik, dzierżąc w dłoni włócznię. Na jego twarzy widać było zmęczenie po wielu bitwach jakie zapewne odbył.

- Skąd przybywacie i czego szukacie w w tej puszczy? - zwrócił się do nich ponurym tonem.

- Pochodzimy z zachodniej granicy Atesu. - odezwał się Loter - Uciekliśmy przed atakiem goblinów. Jako jedyni przetrwaliśmy. Od dwóch dni idziemy przez las, szukając sojuszników.

- Rozumiem - powiedział, jakby doskonale znał ból stracenia domu.

Bracia w szturmie goblinów stracili swojego wuja i cioteczną siostrę. Nikogo bliższego. Odkąd pamiętali byli sierotami. Ich rodzice zmarli podczas zarazy, zanim zdążyli wychować swoich synów. Szesnastoletni Loter zawsze czuł się powołany do opieki nad młodszym o trzy lata Lintem, który w ostatnim czasie próbował pokazać swoją samodzielność. Dach nad głową i wyżywienie zapewniał im oschły wuj. Nigdy nie darzyli go miłością, ale starali okazywać mu swoją wdzięczność. Po jego śmierci Loter postanowił otoczyć brata lepszą opieką. Nie było to łatwe, kiedy fatum wojny wisiało nad całym królestwem.

Ich cioteczna siostra Maera zawsze popisywała się swoimi zdolnościami strzeleckimi (i nie tylko) przed chłopakami starając pokazać im jak bardzo są w tym (i we wszystkim) gorsi. Zapewne też zginęła, bo wróciła się do wioski otoczonej setką goblinów aby walczyć. Nawet ze swoim talentem do walki nie dałaby rady z taką przewagą liczebną. Bracia ostatni raz widzieli ją gdy razem opuszczali wioskę. Nigdy nie zapomną przejmującego wyrazu jej twarzy z którym dała im znać, żeby na nią nie czekali.

Loter podszedł do najbliższego ciała goblina. Pierwszy raz miał okazję dokładnie przyjrzeć tej rasie. Z pokrzywionego i obrzydliwego ciała wypływała czarna, gęsta maź. Przez półprzezroczystą skórę mógł zobaczyć ciemne żyły i tkanki. Truchło pokryte było wieloma obrażeniami, w niektórych miejscach brakowało fragmentów tkanek i kości przez co sprawiało wrażenie, że nie pochodzi z tego świata. Zbyt długo nie poświęcił tej poczwarze uwagi, bo widok nie był przyjemny. Na do widzenia kopnął trupa w brzuch.

Requiem for peaceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz