ROZDZIAŁ 6

38 4 0
                                    

      Leśne knieje nie miały końca. Od tygodnia szli przez puszczę, nie napotykając żadnej wioski, ani strażnicy. Próbowali ustalić swoje położenie, patrząc na odległe szczyty Gór Południowych wspinając się na drzewa. Rolę przewodnika pełnił wojownik Hurr, który teraz był jedynym ludzkim żołnierzem Atesu w ich grupie. Dał się poznać jako analfabeta, który nie grzeszył inteligencją, a mimo to całkiem sprawnie umiał prowadzić grupę przez ostępy. Jego znajomość terenu ograniczała się tylko do tego królestwa, o obcych ziemiach nie miał pojęcia. Kilka razy zdarzyło mu się pomylić nazwy ważniejszych miast albo królów podczas pogawędek. Kiedy pomylił twierdzę Alermion z portem Miniten nawet Vyanna się zaśmiała.

    Góry, do których poruszali się równolegle, stanowiły granicę królestwa. Hurr twierdził, że tędy prowadziła droga do stolicy.

    Według niego wiele mil stąd, u stóp masywu gór wznosiło się wspaniałe miasto z pięćdziesięcioma okazałymi basztami, posiadające zaszczytne miano stolicy Atesu. Co ciekawe nie miało własnej nazwy, przez mieszkańców królestwa była nazywana po prostu stolicą, a w świecie było znane jako Bezimienne miasto.

- Obieżyświecie jak długo jeszcze będziemy się kręcić w tym lesie? - zapytał krasnolud Hurra.

- A ja chciałbym wiedzieć czemu nie spotkaliśmy żadnej wioski? - oznajmił znudzony podróżą Nolff.

- Zdecydowanie za długo to już trwa - powiedział Loter, któremu towarzyszyło nieznośne uczucie oczekiwania i niepewności. Z każdym dniem coraz bardziej tęsknił za rodzeństwem, Cateią i Trevanem.

- Niedługo tam dotrzemy. Widać już wielki szczyt, który znajduje się parę mil od stolicy. - odezwał się bełkotliwym językiem Hurr, spoglądając przez przerzedzone korony drzew na szczyty.

- Który jest oddalony od nas o co najmniej 60 mil stąd. - odburknął Unnar, który na każde stwierdzenie przewodnika reagował cynicznie.

    Nagle rozległ się przeraźliwy wrzask. Ktoś zaczął wołać o pomoc. Loter dobył miecza, Hurr trzymał tarczę i włócznię w pogotowiu a Unnar wyciągnął swój masywny topór. Nolff i Vyanna nasłuchiwali.

- To był głos Meoditha. - stwierdziła Vyanna. - Słyszałeś coś jeszcze elfie ?

- Zdaje mi się, że zbliża się coś wyjątkowo dużego. - powiedział Nolff z przerażoną miną.

- Uciekajcie! - usłyszeli krzyk Meoditha, który wyłonił się z gęstwiny.

- Na tysiąc miedziaków, on żyje! - stwierdził uradowany Hurr.

    Zanim żołnierz zdążył do nich podbiec z między drzew wyleciał ogromny konar drzewa wyrwanego z korzeniami. Roztrzaskał się z hukiem w miejscu gdzie przed chwilą znajdował się Meodith. Wszyscy oniemieli, a z oddali dochodziły dźwięki dudnienia ziemi i trzasku sosen.

- W nogi! Nie zatrzymujcie się! - wrzeszczał Nolff

- To krampus !!! - dokończył przerażonym głosem Unnar.

    Wszyscy w panicznym strachu rzucili się do ucieczki, zostawiając większość swoich rzeczy. Nolff od razu wyszedł na prowadzenie, z elficką zwinnością przeskakiwał ponad korzeniami, wcale nie zwalniając. Ślepa Vyanna jakimś cudem nie potykała się. W tyle został Unnar, który nie mógł rozwinąć prędkości mając krasnoludzkie nogi.

     Loter nie wiedział do końca z czym ma do czynienia, o krampusach słyszał tylko legendy owiane tajemnicą. Miał nadzieję, że potwór nie jest tak straszny, jak w opowieściach. Podania mówiły, że ludzie, którzy go zobaczą umierają ze strachu.

    Ziemia rytmicznie trzęsła się, a las wydawał odgłosy jak trzeszcząca chatka podczas wichury. Adrenalina dodawała im nieludzkich sił w biegu. Loter czuł się jak podczas ucieczki z wioski. Jego myśli skupiały się na tym aby jak najdalej uciec od tego diabelstwa. Jednak mimo tego chłopak oglądał się za krasnoludem.

- Unnar szybciej! - nawoływał karła, który został daleko w tyle. Nolff odwrócił się i momentalnie zawrócił, podbiegł do Unnara i wręczył mu małą sakiewkę. Loter nie miał pojęcia co to miało znaczyć, a elf dał mu znać żeby się nie zatrzymywał. Zaraz dogonił chłopaka zostawiając krasnoluda. Nagle nadleciało kolejne drzewo eksplodując parę metrów od nich deszczem drzazg. Loter kątem oka zauważył, że Unnar chowa się za rozbitym pniem.

   Powietrze przeszył monumentalny ryk od którego zabolały ich uszy. Nolff złapał się za swoje wykrzywiając się w bólu. Loterowi przeszło przez myśl, że wolałby być na miejscu Meoditha, ale szybko wyparł tą myśl z głowy.

    Przebiegli mniej niż pół mili, wówczas im oczom pokazała się mała wioska. Przyspieszyli biegu, aby schronić się wśród drewnianych chatek i ewentualnie ostrzec mieszkańców. Wbiegli na plac między domami, przy którym znajdowała się mała murowana świątynia, do której wbiegli Loter i Nolff. Vyanna schowała się w bocznej chatce, a Hurr niezdecydowany pobiegł na koniec wioski. Elf i chłopak podeszli do ołtarza ze świętymi kamieniami, które mieniły się jasnym blaskiem pochodni.

- Za ołtarzem powinna być klapa prowadząca do krypt - powiedział Loter - we wszystkich wioskach budynki sakralne wyglądają podobnie.

- To gdzie to jest ?? - spytał zdenerwowanym głosem Nolff. - W tej podłodze nie ma żadnego włazu!

    Ziemia trzęsła się coraz mocniej, krampus był coraz bliżej. Rozległ się trzask łamanych gałęzi i przeraźliwie głośny ryk potwora. Zrozumieli, że bestia znalazła się w wiosce. Wszystkie pochodnie zgasły, w świątyni zapanował półmrok. Spojrzeli się po sobie ledwo widząc swoje przerażone twarze. Wyraźnie słyszeli każdy krok krampusa, który przechodził między domami. Nolff sięgnął ręką po nóż. Wyciągnął dłoń po rękę Lotera i pokazał aby był cicho. Zatopił złote ostrze w ramieniu i pociągnął tworząc płytką ranę, która piekła niemiłosiernie. Chłopak zrozumiał, że będzie udawał martwego. Wymazał się własną krwią i bezszelestnie położył się na ziemi. To samo zrobił ze sobą Nolff, z tą różnicą, że zadał sobie więcej ran. Oddychali tak cicho jak tylko mogli, mimo to wydawało im się, że głośne bicie ich serc słychać było w całym budynku.

    Na zewnątrz słyszeli chrapliwe dźwięki potwora i trzaski chatek. Krampus musiał wyrywać dachy aby sprawdzić, czy jakiś nieszczęśnik znajduje się w środku. Jak na razie za każdym razem monstrum wydawało niski pomruk zawodzenia. Kiedy kolejny dach poszedł w rozsypkę krampus wydał jeszcze głośniejszy ryk. Loter i Nolff poczuli drżenie w swoim ciele. Kreatura wpadła w szał i zacząła burzyć całą wioskę, wydając dźwięki niczym potężny huragan. Chłopakowi spłynęła po czole kropla potu lądując w morzu krwi, które zalewało podłogę. Marzył aby ten koszmar skończył się, bo nie był w stanie wytrzymać dłużej w paraliżującym strachu. I nagle spokój w świątyni został przerwany. W jednej chwili połowa budynku zniknęła, rozsypując się w drobny mak. Poczuł na swoim mokrym od potu i krwi ciele suchy pył kruszonych cegieł. Wstrzymał oddech. Poczuł powiew ciepłego wiatru o zapachu gnijących ciał. Coś warczało nad nimi wyraźnie zaciekawione. Strach nie pozwalał mu sie ruszyć i oddychać. Serce waliło mu jak oszalałe, myślał, że to ostatnie żałosne chwile jego życia. Kiedy już nie mógł dłużej wytrzymać bez oddechu usłyszał krzyk mężczyzny. Krampus odwrócił się i poszarżował w drugą stronę. Rozpędzona bestia niszcząc las oddalała się od nich. Loter zaczerpnął powietrza, upajając się chwilą, w której zrozumiał, że żyje, a to cholerstwo jest daleko z tąd. Wstał z gruzów, cały zdrętwiały i przepełniony niezwykłym uczuciem żalu i równoczesnej radości. Stał pośrodku zrujnowanej wioski, między powyrywanymi drzewami. Przeszył go strach kiedy krampus wydał z siebie ryk niepodobny do poprzednich, nie tak głośny, ale bardziej chrapliwy i cienki. Loter zrozumiał, że krampusa już nie ma w okolicy, bo zapanowała głucha cisza Rozejrzał się po pozostałościach świątyni. Obok roztrzaskanego ołtarza leżał nieprzytomny Nolff, przygnieciony grubą belką. Klęknął przy nim i sprawdził mu puls. Elf nie oddychał.


Requiem for peaceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz