ROZDZIAŁ 16

25 2 0
                                    

Lint stał po środku zrujnowanej wioski. Otaczały go częściowo zburzone kamienne mury niewielkich domostw. Zauważył, że prawie wszystkie miały pozrywane dachy.

"Co miało taka siłę aby zetrzeć osadę w pył? Czyżby wystrzelone z balist pociski? Może wioska już dawno była zniszczona... Nie, zdecydowanie nie. Popękane belki odsłaniają swoje jasne wnętrze - niewątpliwie, ktoś niedawno coś tu budował."

Lint analizował otoczenie, ze świadomością że widzi wiele szczegółów i myśli samodzielnie. Z tyłu jego głowy kołatała się myśl: "Jestem jak Loter", ale starał się ją wyprzeć.

Maera stanęła za bratem, dołączając do niego. W czasie wędrówki trzymała się tyłów i od czasu do czasu ustrzeliwała leśne ptaki. Nie towarzyszyła Lintowi i Trevanowi gdy ci wchodzili do czegoś co niegdyś było ludzką kolonią. Z nieznanych przyczyn coraz bardziej się wycofywała.

- Nie narzekam na brak doświadczenia, ale jak żyję czegoś takiego nie widziałem - odrzekł żołnierz spoglądając na zgliszcza z przerażeniem.

- Macie jakieś pomysły? Raczej gnomy nie zrobiły tego same - stwierdził Lint.

- Nie chciałbym wiedzieć co to było za cholerstwo. Na pewno nie wróży nic dobrego. Dla naszego bezpieczeństwa powinniśmy przyspieszyć. Musimy zwiększyć tempo - orzekł mężczyzna

- Mówiłam żebyśmy nie szukali innych. Niepotrzebnie traciliśmy czas na szukanie reszty ocalałych, chociaż i tak pewnie nie wiele ich zostało - stwierdziła Maera wyraźnie akcentując słowo "mówiłam".

- Powiedział ci ktoś, że masz za mało szacunku do innych ludzi? - zwrócił się żołnierz do dziewczyny nieco poirytowanym ale wciąż spokojnym głosem.

- Mam go wystarczająco dużo.

Trevan spojrzał na nią współczująco. Miała oliwkowe, piękne oczy, niestety wypełnione wyniosłością i cynizmem. Ich spojrzenia spotkały się, a żołnierzowi przeszedł dreszcz po plecach. Znał kogoś o równie niezwykłych oczach. Tyle, że ta osoba nigdy nie spojrzałaby na niego z zarozumiałością.

Maera zauważyła jak na twarzy mężczyzny maluję się zdumienie. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się co się stało. W całej swojej cynicznej naturze zawsze starała się być samowystarczalna i uważała, że sama powinna sobie wszystko wyjaśniać. Nie często prosiła o wyjaśnienia, a jeszcze rzadziej o jakąkolwiek pomoc.

- Nie uważacie, że to dziwne? Nie ma tu żadnych trupów? - ogłosił Lint swoje nowe spostrzeżenie.

- Plany ewakuacji praktycznie nigdy się nie sprawdzały w praktyce - powiedział posępnie Trevan - ale wygląda, że mieszkańcy przed czymś uciekli.

- Tu jest krew! - krzyknęła Maera wyłaniając się zza ruin czegoś co kiedyś musiało być świątynią - widzę jeszcze... - dziewczyna przeklęła soczyście.

Lint i Trevan dołączyli do niej. Oboje śmiertelnie się przerazili. Cała posadzka pokryta była pyłem z pokruszonych ścian, i na niej pozostały odbicia ślady dwóch, szczupłych postaci, które położyły się na podłodze. Wokół nich widoczna były, ciemne ślady zaschniętej krwi. Co na prawdę wryło ich w ziemię to odcisk czegoś co wyglądało jak zniekształcona stopa. Gigantyczna stopa. Z pewnością nie przypominała ludzkiej, raczej łapę, albo kopyto - coś niemożliwego do określenia. Na drewnianej posadzce widoczne były dziury, zupełnie jakby owa kończyna naszpikowana była zakrzywionymi kolcami. Cień przerażenia zakrył ich twarze. Chęć niekwestionowanej ucieczki zagościła w ich umysłach.

- Ruszajmy dalej - wydusił z siebie Trevan, po czym zdecydowanym krokiem ruszył w stronę lasu. Lint i Maera ruszyli za nim bez dyskusji. Przypomnieli sobie, że nieustannie wisi nad nimi fatum spraw przerażających i nieludzkich, takich których nikt nie chciałby poznać.

Requiem for peaceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz