Yumeka siedziała w zacienionym pokoju za długim stołem, przy którym siedziało równo dwadzieścia osób - liczyła. Wszyscy mieli na sobie dostojnie straszne maski wykonane z metalu. Od środka były zimne i nieprzyjemne w dotyku, ale zapewniały jednak anonimowość. Yumeka potrafiła rozpoznać tylko kilka osób kryjących się za nimi. Po prawej siedziała Emi, po lewej Severus Snape, Ślizgon z piątego roku. Ten sam, który dał jej eliksir na pryszcze. Swoją drogą, od tego czasu nie wyskoczył jej jeszcze ani jeden syfek.
Przez jakiś czas dziewczyna nerwowo ściskała palce, ale po chwili przestała nawet tego. Siedziała po prostu i czekała na przyjście Czarnego Pana. Nawet nie wiedziała, jak naprawdę się nazywał. Podobno ,,nikt nie był godny, by wymówić jego imię". Czarny Pan - Yumece kojarzyło się to z czymś groźnym, złym. Jednak na desant było już stanowczo za późno. Więc tylko czekała.
W końcu, po najgorszych piętnastu minutach jej życia, przyszedł.
Czarny Pan.
Mag wszech czasów.
Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Był to wysoki mężczyzna o jasnej, wręcz białej cerze. Nie miał włosów ani... nosa. W jego miejscu widniały dwie wężowe dziurki. Wymówił coś w niezrozumiałym, syczącym języku. Po chwili do pokoju wpełzł wąż. Najprawdziwszy, aczkolwiek niewyobrażalnie wielki, wąż. Ta dziwna para była przerażająca. Okropna. Zła.
-Mamy.. tu szpiega... - zasyczał. Zerwał za pomocą magii maskę człowiekowi, który siedział naprzeciwko Emi. Ukazała się twarz przerażonej kobiety koło trzydziestki. Przełknęła głośno ślinę i powiedziała:
-Panie, nie, błagam... Ja nigdy bym... - nie zdążyła dokończyć. Usłyszała głośne ,,CRUCIO!" i zaczęła wić się w konwulsjach. W końcu zaklęcie zostało zerwane.
-Błagam! Panie... bła... - i znowu. Błysk i ból. Tym razem kobieta nie krzyczała, nie miała już siły. Wycharczała:
-Zabij mnie, błagam...
-Uczynię ci tę łaskę - Czarny Pan pochylił się nad nią i wykrzyknął. - Avada Kedavra!
Yumeka zamknęła oczy pełne przerażających wizji.
***********************************************************************************************
-Alicjo...
-Nie mów tak na mnie.
-Eve...
-Tak?
-Kocham cię.
Eve zarumieniła się po same cebulki włosów. To tak pięknie brzmiało w ustach Franka. Te dwa, banalne słowa. Takie piękne, takie cudowne, takie nierealne.
-Jesteś beznadziejną romantyczką, wiesz? - uśmiechnął się Longbottom.
-Czemu?
-To widać. Często się zamyślasz, nie ma z tobą kontaktu, kochasz mocniej niż ktokolwiek... - przerwał, by delikatnie pocałować ukochaną w usta.
-Jeśli oczekujesz ode mnie jakiejś w miarę normalnej rozmowy, to musisz przestać mnie całować - powiedziała Eve i jeszcze raz dała się ukochać. Uwielbiała spędzać czas z Frankiem. Był taki... męski. Silny, czuły i wrażliwy.
-Frank! - mruknęła, kiedy poczuła, że jeszcze jedna pieszczota i jej serce eksploduje, usta spierzchną, a mózg usmaży się.
-No co? Eve, tak strasznie mnie pociągasz...
Eve położyła się na podłodze przy kominku, a Frank położył głowę na jej udach. Dziewczyna sięgnęła po podręcznik i próbowała się uczyć, ale kompletnie jej to nie wychodziło. W końcu usiadła i pocałowała Longbottoma najnamiętniej, jak umiała. Nie czekała długo na odpowiedź. Już po chwili siedzieli i całowali się w najlepsze, nie zważając na zniesmaczone spojrzenia Syriusza. Po chwili dosiadła się tam również Dorcas Meadowes, która też gapiła się na nich całkiem otwarcie. Tylko, że w jej wzroku nie dało się dojrzeć obrzydzenia, ale tęsknotę.
YOU ARE READING
Jeleń, szczur, wilkołak, pies, Huncwoci są THE BEST!!!
FanfictionNie usuwam tego tylko dlatego, że ludzie jednak lubią to czytać