14

625 36 13
                                    

6:32. Po przebudzeniu rozejrzałam się w okół siebie i wywnioskowywując po tych wszystkich sprzętach, byłam w szpitalu. Moja noga była owinięta w jakiś bandaż, więc mogłam się poruszać. W pokoju ze mną był chłopak.

Chwila to nie jest zwykły chłopak. 

Przecież to Ferris.

Naprzeciwko mojego łóżka leżał Zack Ferris z siniakiem pod okiem i z owinięta bandażem głową. 

Chyba jeszcze się nie obudziłam.

Stwierdziłam, że muszę go po prostu olać, gdy pomyślę co przeżyła przez niego moja przyjaciółka to naprawdę mam ochotę zrobić mu jeszcze kilka siniaków na tej jego twarzy.

Idealnej twarzy.

Moja noga dalej mnie bolała, ale mogłam poruszać się samodzielnie, powoli, ale samodzielnie. Od razu wstałam i  zadzwoniłam do chłopaków, nie zważając na lustrującego mnie Zacka.

-Shawn gdzie wy jesteście?! Za godzinę mamy zbiórkę, a ja jestem w jakimś szpitalu! - powiedziałam zdenerwowana, gdy tylko chłopak odebrał.

Mendes się rozłączył, a ja stałam zdezorientowana obok łóżka. 

Aha?

-Dzięki Bogu! -krzyknął Shawn wbiegając do mojej sali, a za nim pojawiła się reszta. 

Reszta. Bez blondynek i bez Dallasa.

Teraz to już chyba naprawdę jeszcze śpię.

Shawn podszedł do mnie i mnie przytulił, a za nim reszta, tak jak w pierwszych dniach obozu.

-Aha - zdołałam tylko powiedzieć i się zaśmiałam.

-Nie pozwolili nas do ciebie wpuścić, ale lekarz powiedział, że jak odzyskasz przytomność to możemy wracać, więc jeszcze zdążymy na zbiórkę. - oznajmił Nash.

-Okej, jeny, musicie mi wszystko opowiedzieć, mam jakąś lukę w pamięci. - powiedziałam.

-Szykuj się - powiedział Jack i wszyscy wyszli z pomieszczenia.

Przed wyjściem z sali spojrzałam się w stronę Zacka, który posyłał mi spojrzenie przepełnione bólem i czymś takim, że moje serce łamało się na kawałki.

-Przyjdę jeszcze dzisiaj. - zwróciłam się do niego nie patrząc już w jego cudowne oczy i opuściłam pokój dokładnie sprawdzając numer sali, na której leży.

Skierowałam się w stronę recepcji z chłopakami.

-Dzień dobry, przyszłam po wypis. - zwróciłam się uprzejmie do recepcjonistki.

-Nazwisko - odpowiedziała szorstko kobieta.

Pozytywność przede wszystkim!

-Coll..- zaczęłam, ale Matt nie pozwolił mi skończyć.

-Espinosa - powiedział, a moja mimika twarzy była zapewne bezcenna, bo Mendes i Johnson zrobili mi zdjęcie.

Kobieta przyjrzała nam się podejrzanie i podała papiery, które miałam wypełnić. 

Po tym wyszliśmy ze szpitala. Podpierałam się z jednej strony o Shawna, a z drugiej o Gilinskiego.

-Czy ktoś może mi w końcu wyjaśnić czemu  mam na nazwisko Espinosa?! - zapytałam, bo raczej nie pamiętałam żebyśmy byli po ślubie.

-Linds nie denerwuj się, musieliśmy coś wymyślić, bo nie masz 18 lat i inaczej twoi rodzice musieliby tu przyjechać, a jako że Matt ma osiemnastkę i kuzynkę o imieniu Lindsay, stwierdziliśmy, że będziesz jego "siostrą" - wytłumaczył mi precyzyjnie Johnson mówiąc tak szybko, że ledwo zrozumiałam.

-A więc witaj braciszku! - powiedziałam do Matta śmiejąc się.

-Właściwie to, czemu nie ma z nami Camerona? - odważyłam się w końcu zadać nurtujące mnie pytanie.

Nie uzyskałam żadnej odpowiedzi.

-Pytałam o coś - oznajmiłam zirytowana.

-W pokoju z Luke'm. Pobił tamtego dziadka i jakoś tak wyszło, że się skaleczył - powiedział w końcu Espinosa, a ja zatrzymałam się.

-Kontynuuj - oznajmiłam, wpatrując się w chodnik.

-Ale spokojnie, lekkie skaleczenie, po prostu zabandażował je i tyle, będzie ok, zresztą Gilinsky zapieprzył bandaże i te inne z twojej sali - powiedział Matt.

-Jack ty cyganie! - zaczęłam się śmiać.

-No, co ktoś musi ratować twojego chłopaka - stwierdził Gilinsky.

Od razu posmutniałam. Cameron w cale nie był mój. Chociaż przyznam, że to, że pobił tego typa zaimponowało mi. To było naprawdę słodkie, ale nadal go nie usprawiedliwia.

-Dallas nie jest moim chłopakiem - wycedziłam przez zęby.

-Dobra, dobra księżniczko - powiedział Gilinsky i wziął mnie na ręce, żebym nie musiała przeciążać nogi na schodach.

-Jack odnieś mnie do siebie, muszę się ogarnąć przed zbiórką.- wymyśliłam cokolwiek, bo ostatnie czego chciałam w tym momencie to widzieć Camerona.

-Hej Linds, jak tam - zapytała Olivia.

Od ostatnich kilku dni mój kontakt z nią był znikomy, zaczęła zadawać się z innymi z naszego obozu.

-A okej, tylko mam problem z nogą. - odparłam.

Poszłam przebrać się w jasnoszarą sukienkę pokazującą wszystkie kształty i w czarne Vansy.
Zmylam resztki makijażu i tego dnia postanowiłam w ogóle się nie malować.
Do zbiorki pozostało 7 minut, więc pożegnałam się z Olivią i wyszłam na korytarz. Przypomniałam sobie wtedy, że nie mogę schodzić po schodach. Przeklnęłam pod nosem i zadzwoniłam do Gilinskyiego, który nie odebrał.
Zadzwoniłam więc do Mendesa, który rowniez nie odebral. To samo powtórzyło się z Nashem, Mattem, Johnsonem i Lukiem. Został mi już tylko Cameron.

Oh, ironio.

O nie do niego nie zadzwonię choćbym miała zostać tu na piętrze do końca świata.

Spróbowałam zejść z jednego stopnia, ale ból był niemiłosierny.
Po jakichś 2 minutach zeszłam z 4 schodków. Na moim piętrze zjawili się jakieś inni chłopaki.

-Ej laska, pomóc ci - spytał wysoki typiarz w białej koszulce.

-No fajnie by było jakbyś mnie zniósł - odpowiedziałam i zarumieniłam się.

A co tam, będę se żałować!

Zaraz po tych słowach chłopak wziął mnie na ręce i wyniósł przed budynek.

-Collins, ja to ciebie zapamiętam już do końca życia, zawsze spóźniona i zawsze z chłopakami - powiedział opiekun przy wszystkich, a ja tylko przygryzłam wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

Podziękowałam mojemu wybawcy i wzrokiem odszukałam chłopaków. Podeszłam do nich, żeby ich opieprzyć, że jakiś nieznajomy musiał mnie wynosić z budynku. Jednak przez to, co tam zobaczyłam jedyne co zrobiłam to zaniemówiłam.

♥♥♥♥♥♥♥♥

GWIAZDKA? ♥♥

Perfect holidays / Old MagconOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz