Bo to zaczęło się normalnie. To znaczy, reszta świata oczywiście widziała tylko ogromne potwory, czarną chmurę przesłaniającą Nowy Jork i błyskawice.
A dla Avengersów to przecież chleb powszedni.
Nikomu nie udało się uzyskać jakiegokolwiek kontaktu z przybyszami. Było ich mnóstwo; czarne cienie przemykające między wieżowcami i straszące ludzi na ulicach. Ale na szczęście nie zabijały, one jakby... pochłaniały budynki.
Pożerały je w całości.
Centralna część miasta pogrążyła się w ciemnościach. I wtedy nadszedł czas na wezwanie bohaterów.
Po tej drobnej sprzeczce o Bucky'ego, Tony Stark przeniósł się do Avengers Tower razem z Vision. Później nawiązał on kontakt z doktorem w pelerynie, Stephenem, minęło kilka dni i Stark wprosił się do jego Sanctum.
Nie wiem jak, ale się polubili. To chyba przez te wąsy.
Bruce milczał, Thor latał po kosmosie próbując utrzymać pokój, a reszta drużyny?
Zaraz po tym, gdy na niebie pojawiła się pierwsza czarna plama, a kamień umysłu w czole Vision zaczął świecić niekontrolowanie, sprawy w swoje rozdygotane ręce wziął Strange. Dzięki dokładnym opisom i pomocy FRIDAY sprowadził całą resztę do zagrożonego miasta.
Właściwie to żadne z nich nie wyszło z budynku.
Zniknęli.
Ot tak, po prostu. Stephen, Tony i Vision razem przebywali w jednym pomieszczeniu, próbując ogarnąć ten dziwny atak i dając reszcie czas na przygotowanie się do walki. Bo przecież Clint Barton, który wylądował w Nowym Jorku z patelnią od naleśników w ręce, nie mógłby wiele zdziałać.
Uderzył piorun, wieża straciła zasilanie i zapadła cisza.
Steve, Wanda, Natasha i Clint rozpłynęli się w powietrzu razem z ciemnością i błyskawicami.
Czy dziwnym było to, że w tamtym momencie Tony zaczął się śmiać?
CZYTASZ
VANQUISH |✪| avengers&hobbit crossover
Fanfic[vanquish - ang. zwyciężać, pokonać] ✪ Jeżeli chodzi o wszelkie kolizje światów, przenikanie się nawzajem i tak dalej, to jest to właściwie całkiem proste. Wystarczy tylko wkurzyć jakiegoś starego, przedwiecznego demona, na przykład przez zbudzenie...