16 - steve

67 16 0
                                    

Kiedy po raz pierwszy zobaczył elfa, zamrugał.

Ale tak szczerze, to nie wyglądał on jakoś specjalnie magicznie. Taki człowiek ze szpiczastymi uszami, choć o wiele mniejszymi, niż te u hobbitów. Steve nie czuł żadnej dziwnej energii, bijącej od wyprostowanej postaci Lindira, ani też jego skóra nie przybierała innego koloru, nie świeciła się, a przezroczyste owadzie skrzydełka nie wyrastały mu z pleców.

- ...znaleźliśmy ją ponad miesiąc temu. Od tamtego momentu próbujemy do niej dotrzeć różnymi sposobami, ale nic z tego.

- Musiała wiele przejść.

- Tak, i musisz wiedzieć, że ma za sobą najprawdopodobniej najgorsze chwile swego życia. Lord Elrond wysłał mnie po kolejną porcję athelas. Została zraniona zarówno na duszy, jak i na ciele.

- A królewskie ziele powinno jej pomóc wyzdrowieć.

Lindir uśmiechnął się pod nosem i wyprzedził Gandalfa, prowadząc podróżnych wąską ścieżką między drzewami.

Steve, który do tej pory przysłuchiwał się rozmowie, nadal obserwował uważnie Lindira. Długie szaty, proste włosy i srebrny diadem na głowie - oto elfy tego świata. Żołnierz westchnął cicho, ściskając palcami nasadę nosa.

Wierzyć, czy nie wierzyć?

Jako rycerz już dostał swój miecz, znaleziony w skarbcu trolli (no bo jakżeby inaczej?). Długi, prosty i wyjątkowo lekki. Samo ostrze zdobiły drobne runy - krasnoludzkie, jak to wytłumaczył mu Gandalf - lecz czarodziej był trochę zdziwiony, ponieważ broń wykonana została na wzór mieczy elfickich (co tłumaczyło jego niezwykłą lekkość).

A Steve rozumiał ten świat na tyle, aby wiedzieć, że obie rasy za sobą nie przepadają.

Czarodziej zatrzymał się na niewielkim wzniesieniu, tuż obok Lindira.

Kapitan Ameryka, ze swoją okrągłą tarczą na plecach i dłoni zaciśniętej wokół miecza przy pasie, zaniemówił już całkiem.

- Witamy w Rivendell, panie Rogers.

- Trolle, powiadasz?

Gandalf skinął głową, przeżuwając swoją sałatę.

- I to tuż przy gościńcu. Nic dziwnego, że mało osób się tam zapuszcza.

Elrond upił łyk ze swego kryształowego kieliszka i przeniósł wzrok na Steve'a. Żołnierz nie brał udziału w rozmowie, potakując tylko od czasu do czasu na potwierdzenie słów czarodzieja. Widok tego miejsca, jego spokój i to delikatne drżenie magii wokół odebrało mu mowę już całkiem.

Oraz elfy.

Wysokie, dumnie wyprostowane, a jednak pozdrawiające nieznajomych z życzliwym uśmiechem na pięknych, delikatnych twarzach.

- Wciąż nie możesz w to uwierzyć, prawda? - Elrond położył obie dłonie na stole, przypatrując się żołnierzowi uważnie.

Blondyn uśmiechnął się, nie odpowiadając. Nie musiał.

- Znam Bilba - pan Rivendell ciągnął dalej. - I cieszy mnie wieść, że trafiłeś pod jego skrzydła.

- Gdzie on jest?!

Wysoki, kobiecy krzyk przerwał Elrondowi.

- Steve!

Kapitan odwrócił się, wstając gwałtownie z krzesła. Mebel przewrócił się, nie przyciągając niczyjej uwagi.

Bo wszyscy wpatrywali się w kobietę, która zdołała umknąć straży tuż przy drzwiach prowadzących do osobistych komnat lorda. Jej jasne, niebieskie oczy wpatrywały się z nadzieją w Steve'a, który z kolei widział odrobinę przekształcony obraz w głowie.

Bo ostatnim razem gdy tak stali naprzeciw siebie, patrząc wyczekująco, walczyli. Na lotnisku w Berlinie.

Natasha była pierwszą osobą, która przerwała tę ciszę. Rzuciła się Kapitanowi na szyję.

- Ty żyjesz, dzięki Bogu. Jesteś tu. Ty żyjesz - szeptała.

Steve uśmiechnął się, przytulając ją mocniej do siebie. Ruda agentka trzęsła się niemiłosiernie, a swoje mokre łzy wycierała w koszulę na ramieniu żołnierza.

- Ty żyjesz. Boże, ty żyjesz.

VANQUISH |✪| avengers&hobbit crossoverOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz