5.1(/5.2)

235 39 1
                                    

Wyłączył budzik i przekręcił się na drugi bok.

Nie miał zamiaru nigdzie dzisiaj iść. A już w szczególności na roraty, na których z pewnością spotkałby Nikodema. Nie wiedział, jak powinien się wobec niego zachować, a co gorsza, nie miał pojęcia, co zrobi ten chłopak. Nie chciał ryzykować. Zdawał sobie sprawę, że to nie jest rozwiązanie problemu, a co najwyżej tymczasowe schowanie głowy w piasek, jednak nie potrafił się zmusić do czegokolwiek innego.

Zasnął.

― Dawid? Wstawaj! ― ktoś potrząsnął go za ramię. ― Spóźnisz się do kościoła!

Jęknął głucho, naciągając kołdrę na głowę. Kto...?

― No już, halo!

Pościel, wraz z nim, została brutalnie zdarta na podłogę. Materac leżał wprost na ziemi, więc wysokość była żadna, ale mimo wszystko nie przepadał za takimi pobudkami. Wygrzebał się, podniósł ciężko, przetarł oczy i spojrzał nienawistnie na agresora.

― Mamo...

― Już, już, słyszałam budzik! Nie chcesz chyba przez ten jeden dzień lenistwa stracić szansę na wycieczkę, co?

― Tu nie o to... ― zaczął, zanim zdążył się ugryźć w język.

― Tere-fere ― parsknęła kobieta, poprawiając wałki na głowie. ― Już, ubieraj mi się, w kuchni czeka herbata.

Przetarł twarz dłonią, warcząc coś pod nosem, ale posłusznie zaczął się ubierać. Wszystko robił nadzwyczaj powoli, maksymalnie przeciągając każdą czynność, jak gdyby liczył, że to mu może jakoś pomóc. Niestety, matka czuwała bez przerwy, poganiając go, od kiedy tylko wskazówki zegara przekroczyły wpół do.

― Krysia i Ilonka dzisiaj wpadną ― rzuciła na odchodne, nim zatrzasnęła za nim drzwi.

Pokiwał jedynie głową, choć był świadomy, że kobieta nie zobaczy tego gestu przez drzwi, które już zdążyła zamknąć. Wizja dwóch nadmiernie upudrowanych i wyperfumowanych tanią, kioskową wodą toaletową dewotek plotkujących z jego matką nad kuchennym stołem sprawiła, że nie chciało mu się odpowiadać. Musiał się z nimi minąć, wyjść gdziekolwiek, byleby tylko nie stanąć w krzyżowym ogniu ich niekończońcych się pytań.

Przypominając sobie wszystkie złote rady, które ostatnim razem dawały mu te kobiety, po raz kolejny stanął pod drzwiami świątyni. W jednej chwili jego nastrój zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni, chłopak stał się poddenerwowany, choć sam właściwie nie wiedział dlaczego. Po prostu nie mógł po raz kolejny dopuścić do takiej sytuacji, musiał dać Nikodemowi do zrozumienia, że... to się nie uda. Nie ma prawa się udać.

Wszedł do zakrystii, rozkoszując się tak charakterystycznym dla niej zapachem. Rozejrzał się niespokojnie, ale nigdzie nie dostrzegł jasnych włosów, a jedynie ciemne czupryny kilku młodszych chłopaków, już dawno przebranych i gotowych. Albo Nikodem się spóźni, jak zwykle, albo podjął taką samą decyzję, jaką Dawid chciał wcielić w życie rano. Albo coś mu się stało, albo... Drzwi zaskrzypiały, chłodny podmuch smagnął pomieszczenie, a Dawid odwrócił się w stronę swojego plecaka, nie mając zamiaru podnieść głowy. Wiedział, kogo zobaczy. Karcąc się w myślach za drżące dłonie, narzucił na siebie albę, nie przejmując się kurtką, która znowu spadła z wieszaka i leżała na podłodze. Przecież nie miał się czego bać. Wiedział o tym, ale...

Młodsi chłopcy stali już w gotowości, czekając na księdza. On szybko wygładził szatę i podszedł kilka kroków, chcąc do nich dołączyć.

Ktoś złapał go za nadgarstek, uniemożliwiając to. Dawid przymknął oczy i westchnął ciężko, po czym gwałtownie wyrwał rękę. Uratował go proboszcz, który właśnie wyszedł ze swojego gabinetu.

― Nikodem, Dawid ― powiedział na ich widok, uśmiechając się szeroko. ― Przyjdźcie do mnie potem na kilka minut, dobrze?

Chłopak skinął głową. Nadal nie patrzył na blondyna, ale był w stanie sobie dokładnie wyobrazić, jak ten lekko przymyka oczy, przytakując księdzu.

***

Czuł się odrobinę jak skazaniec, kiedy stał obok Nikodema przed biurkiem, za którym siedział proboszcz. Ćwierk oparł głowę na splecionych dłoniach, przypatrując się przez chwilę stojącym przed nim ministrantom, zanim postanowił się odezwać.

― Rozmawiałem z panią Kwiatkowską, powiedziała, że jest z was zadowolona.

Żaden z nich nie skomentował.

― I co ja mam z wami zrobić, chłopcy? Jak wam teraz popuszczę, to znowu zaczniecie się zachowywać jak dzicy, a z drugiej strony szkoda mi was, bo jesteście fajne chłopaki i dobrze by było, żebyście z nami jechali latem.

― To się nie powtórzy ― zapewnił Nikodem, odważywszy się podnieść wzrok na księdza.

― Ty mnie nie czaruj, bo ja wiem, że ty mi dzisiaj nagadasz, a potem dalej swoje.

― Nie...

― Cicho, cicho, ja cię znam, Nikodem, ty jesteś niereformowalny. Gadaj se, śpiewaj nawet, bo ci wychodzi, byle nie w czasie mszy, jasne?

― Jak słońce ― zapewnił chłopak, ale nie ruszył się z miejsca, choć można by uznać, że proboszcz już skończył z nim rozmawiać.

― Ale ty, Dawid ― zwrócił się do drugiego Ćwierk, postukując palcami w blat. ― Słucham.

Chłopak miał ochotę się chamsko odgryźć, ale zacisnął zęby i spuścił odrobinę głowę, przybierając wygląd pełen skruchy.

― Przepraszam ― powiedział cicho. ― To się naprawdę nie powtórzy, ja...

― Ty...? ― drążył kapłan, wyraźnie zaciekawiony.

― Nie wiem, co we mnie wtedy wstąpiło.

Dawid wspaniale wpasował się w oczekiwania proboszcza. Znał go i wiedział, czego ten wymaga od karanych, więc kajał się w sposób niemal doskonały.

― Ech, no dobrze. Tym razem wam to ujdzie na sucho, ale mówię, ostatni raz! I za tydzień też na piątą, pozamiatacie kaplicę, rozumiemy się?

― Oczywiście ― odparł Nikodem. ― Dziękujemy bardzo.

Drugi chłopak tylko pokiwał głową, podpisując się pod jego słowami. Nie odezwał się już ani razu, nadal unikając spojrzenia blondyna, kiedy się ubierali i wychodzili. Czuł się z tym fatalnie, ale po wyjściu ze świątyni przyspieszył kroku, dając Nikodemowi sygnał, że dzisiaj nie idą razem. Pogoda była paskudna, wiatr huczał, zagłuszając nawet dźwięk kroków, a zawieja znacząco ograniczała widzenie.

― Dawid! ― usłyszał za swoimi plecami, zanim zdążył się oddalić choć kilkanaście metrów.

Z wahaniem zwolnił, a potem się odwrócił. Po raz pierwszy od początku tego dnia podniósł wzrok, napotykając te idealnie błękitne oczy, które teraz wpatrywały się w niego ze skruchą i smutkiem. Przysiągłby, że były załzawione, ale przecież mogły być chociażby od wichury.

Chcąc normalnie porozmawiać, musiał do niego podejść.

― Niki... ― zaczął, utykając wpół zdania.

Nie zwrócił uwagi na to, że odruchowo użył zdrobnienia. Blondyn owszem.

― Przepraszam ― powiedział szybko tamten i poprawił kaptur, który wiatr zdążył mu już zerwać. ― Ja... to było głupie.

Dawid nie wiedział, co mu odpowiedzieć. Czuł, że nie załatwią tego przeprosinami, jedynie pogorszą sytuację. Powinni na spokojnie porozmawiać, ale tutaj się nie dało.

― Możesz sobie pozwolić na jeden dzień nieobecności? ― zapytał w końcu, wzdychając ciężko.

― Co?

― My... musimy pogadać. I to nie w tej pizgawicy.

― Ah... tak. Tak, chyba mogę.

Chłopak przetarł twarz dłonią w rękawiczce, ścierając śnieg, który topniał w zetknięciu ze skórą, nadając mu wygląd zapłakanego dziecka.

― To chodź.

CredoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz