6.2(/6.2)

241 33 8
                                    

Piękny, strzelisty budynek, którego wieże niknęły na tle równie wysokich drzew. Ogromne okna we wszystkich kolorach, o ironio!, tęczy, rozświetlane blaskiem płynącym od wewnątrz. Dawid przystanął na moment, wpatrując się w katedrę, tak różną od świątyni w jego małej parafii. Dumną, przytłaczającą i... niepokojącą. Nie takiego miejsca szukał.

Skarcił się w myślach. Dalsze ucieczki nie miały sensu, powinien rozwiązać to raz na zawsze. A potem zapomnieć i nigdy więcej nie wracać do tamtego dnia. Odetchnął głęboko, by w końcu pchnąć ciężkie, rzeźbione drzwi, które ustąpiły bez najcichszego skrzypnięcia. Jego kroki niosły się echem po ogromnym wnętrzu, gdy, starając się skupić na zebraniu myśli w sensowną całość, kierował się w stronę nawy bocznej.

Dawno tu nie był, zdążył zapomnieć, że konfesjonały w katedrze są otwarte, a wiernego od księdza dzieli tylko cieniutka, witrażowa folia. Przygryzł wargę, obserwując, jak staruszka w fioletowym berecie przyjmuje pokutę, gorliwie kiwając głową. Poprosiła o powtórzenie, dając mu tym samym kilka dodatkowych sekund.

Kiedy nadeszła jego kolej, miał nogi jak z waty. Był pewien, że nie uda mu się ruszyć, ale wtedy owa staruszka, z trudem podniósłszy się z klęczek, uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco. Myślała, że ma przed sobą jednego z wielu chłopców, dla których ogromnym trudem jest wyspowiadanie się z pierwszego wypalonego papierosa. Była dobrą kobietą, chciała mu pomóc.

Czy pomogła?

Niemal upadł na kolana, przychylając twarz najbliżej folii, jak tylko mógł. Kapłan wiedział, co to znaczy, nieraz już widywał takich ludzi. Dzisiaj wyjątkowo nie miał ochoty na pocieszanie grzeszników, a jego czas kończył się za dwadzieścia minut. „Panie, dodaj mi siły", pomyślał, zbliżając się do chłopaka i czekając na wyznanie, jakie miało się tutaj dokonać.

― Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus... ― zaczął Dawid, walcząc z drżeniem głosu.

Nie zważając na odpowiedź księdza, szybko dokończył formułkę. Chciał to już mieć za sobą.

― Ojcze... ― powiedział z trudem, gdy przyszło do wyznania grzechów. ― Ja...

Duchowny wyłapał zmianę w głosie chłopaka, płaczliwą, chwiejną nutę. Czekał kilka sekund, ale ciąg dalszy nie następował. Zaczynał się niecierpliwić.

― Tak? ― ponaglił go, bezwiednie postukując palcami w drewnianą ściankę konfesjonału.

Dawid pochylił głowę jeszcze niżej i zacisnął powieki, powstrzymując łzy. Nie potrafił o tym mówić, wyznanie nie chciało przejść mu przez gardło. W głowie, irracjonalnie, kołatał się czwarty warunek dobrej spowiedzi. Wyznanie grzechów... Przecież wiedział, że od tego nie ucieknie.

Przygryzł wargę po raz kolejny, tym razem tak mocno, że poczuł metaliczny smak krwi. Otarł ją wierzchem dłoni i cicho, na jednym wydechu, w zaledwie trzech słowach wyjawił sekret, o którym wiedział, że stanie się najgłębiej schowaną tajemnicą w jego życiu. To miał być pierwszy i ostatni raz, kiedy o tym wspomniał.

Po drugiej stronie konfesjonału przez chwilę panowała cisza. Straszna cisza, której nie przerywało nic, absolutnie nic, nawet kroki wiernych. A później duchowny wyprostował się gwałtownie i szepnął w sposób, który nadał jego głosowi barwę straszniejszą, niż niejeden krzyk.

― Świat schodzi na psy. Ludzie nie idą już za Bożymi przykazaniami i pouczeniami danymi przez Jezusa w Ewangelii. Kroczą drogą zepsucia, zła i grzechu. Często nie uważa się go za zło. Usprawiedliwia się nawet najpoważniejsze grzechy przeciw naturze, takie jak przerywanie ciąży i homoseksualizm.

Dawid zadrżał i skulił się jeszcze bardziej.

― W tym czasie trzeba wszystkim głosić jasno i odważnie, że szóste przykazanie dane przez Boga Mojżeszowi: „Nie popełniajcie czynów nieczystych", zachowuje ciągle swą pełną ważność i powinno być przestrzegane także przez wasze zepsute i przewrotne pokolenie. Ba! Nie tylko nie tępi się już grzechu, celowo wychwala się to jako osiąganie ludzkiej wartości i nowy sposób doświadczania wolności. I tak doszło dziś do zalegalizowania wszelkich grzechów nieczystych jako dobrych ― kapłan, w miarę mówienia, coraz bardziej podnosił głos. ― Zaczęto niszczyć sumienia dzieci i młodzieży, prowadząc je do przekonania, że czyny nieczyste popełniane w samotności nie są już grzechem, że współżycie seksualne narzeczonych przed ślubem jest dozwolone i dobre, że rodziny mogą żyć swobodnie i uciekać się również do środków uniemożliwiających zrodzenie dzieci! Człowiek doszedł do usprawiedliwiania i pochwalania czynów nieczystych przeciwnych naturze i do ustanawiania praw, które stawiają na równi życie rodzinne i wspólne życie homoseksualistów.

Chłopak zachłysnął się powietrzem. Dygotał od powstrzymywanego szlochu, a każde słowo kapłana wyrywało w jego sercu i umyśle coraz głębsze rany. Chciał stąd uciec, ale nie mógł się ruszyć. Chciał wybiec na zalaną zimowym światłem ulicę i nie widzieć brudu pokrywającego biały puch. Mimo to wiedział, że jeżeli w ogóle jest godzien przebaczenia, musi sobie na nie zasłużyć. Musi słuchać. Przecież to, co on mówił, było prawdą. Jedyną, niezaprzeczalną, tą, o której zapomniał tamtego poranka, tonąc w błękitnych oczach i cichych westchnieniach.

― Szatan stał się niezaprzeczalnym panem wydarzeń waszego wieku, prowadząc całą ludzkość do odrzucenia Boga i Jego Prawa miłości, doprowadzając wszędzie do zalegalizowania rozwodu, aborcji, rozpusty, homoseksualizmu, uciekania się do wszelkich sposobów przeszkadzających powstaniu życia! ― krzyknął duchowny, zrywając się z miejsca.

Wypadł z konfesjonału i chwycił skulonego chłopaka za kark, siłą zmuszając go do wstania z klęczek.

― Za karę Bóg zesłał na nas plagi! Złośliwe guzy i wszelkie rodzaje raka, wobec których nauka jest bezsilna, pomimo postępu we wszystkich dziedzinach! Choroby szerzą się coraz bardziej i atakują ludzkie ciało, niszcząc je przez bardzo bolesne i złośliwe rany!ⁱ

Szarpnął chłopaka, a potem pchnął go jak najdalej od siebie. Dawid chwycił się ławki, cudem utrzymując równowagę. Spojrzał na duchownego przez łzy, a potem odwrócił się i wybiegł z kościoła, potrącając w przejściu kilkuletnią dziewczynkę. Oddychał szybko, spazmatycznie, starając się stłumić krzyk, który zbierał się w jego gardle. Na to miał teraz ochotę. Chciał wrzeszczeć, wyć i płakać, ale zamiast tego tylko miotał się przez chwilę bez sensu, aby potem osunąć się po ścianie katedry i zagryźć zaciśniętą w pięść dłoń. Był sam, bardziej sam, niż kiedykolwiek wcześniej.




ⁱ Wszystkie wypowiedzi duchownego są cytatami z fragmentów objawienia Matki Bożej ks. Stefano Gobbi. Pełna treść tutaj:
http://www.duchprawdy.com/homoseksualizm_gobbi.htm

CredoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz