Prolog

241 13 12
                                    

~o~

FERELDEN 9:38, 28 dzień Drakonisa

Siedziała naprzeciwko niego, zapatrzona w swój kufel. W rogu sali panował przyjemny półmrok, nieproszone oczy nie miały szansy rozpoznać osławionej bohaterki.

Nawet w tym słabym świetle dostrzegał zmiany, jakie w niej zaszły. Była znacznie szczuplejsza, pod cienkim kaftanem nie dostrzegał już silnie zarysowanych mięśni. Rysy również złagodniały, oczy w wyszczuplałej twarzy wydawały się wielkie i głębokie. Cienie pod oczami ciemniejsze, skóra blada i wydelikacona. Najradykalniejsza zmiana według niego zaszła jednak w zachowaniu kobiety. Nie wiedział, czy to ciężkie obowiązki, czy może inny ciężar równie ważny i na pewno bardziej gorzki okradł ją ze zwykłej żywości i energii. Pomyślałby kto, że los, jaki przypadł w udziel przyjaciółce był błogosławieństwem. A jednak widział wyraźnie, że obecne życie jej nie służy.

Kobieta uniosła oczy i spojrzała na niego. Uderzyła go pustka granatowego spojrzenia. To jednak zaraz znikło pokryte wyćwiczonym uśmiechem. Nathaniel nie dał się oszukać. Wiedział, że wewnątrz kryje się samotna, zmęczona istota. Bolało go to. Jeśli ktokolwiek zasłużył na spokój i szczęście, to właśnie ona. Gdzieś w głębi nadal słyszał głos podświadomości pragnący z całych sił by coś z tym zrobił, pomógł. To jednak było nie możliwe, próbował już raz i nie wyszło.

- Wydajesz się być spięty – stwierdziła spoglądając na starego przyjaciela. – Czyżby Komendant Szarych potrzebował kolejnego kufelka na rozluźnienie, hm?

- To tylko ten cholerny akcent działa mi na nerwy – mrukną kiwając w stronę grupy strojnie odzianych cudzoziemców, hałaśliwych i mocno już pijanych, siedzących w drugim końcu pomieszczenia.

Jego towarzyszka prychnęła wzgardliwie.

- Ci Orlaisianie... nie umieją nic innego tylko pić i gadać...

Gwar przy przeciwległym stole wzmógł się. Nathaniel obrócił się w chwili, gdy jeden z cudzoziemców próbował uchwycić dziewkę roznoszącą trunki, ta potknęła się i wylała na niego zawartość kufli, które właśnie niosła do  stolika. Zaraz podniósł się chór oburzonych głosów. Orlaisianin zamierzył się na wystraszoną dziewczynę.

Howe usłyszał jedynie szurnięcie odsuwanego krzesła, w następnej chwili jego towarzyszka trzymała w mocnym uścisku łapę osiłka, który miał zamiar zdzielić służkę po głowie.

- Hej, ma ktoś ochotę na Orlaisianina w sosie własnym? – Zawołała po sali. Nathaniel uśmiechnął się krzywo. Ogień gniewu tlący się teraz w oczach kobiety przypominał mu dawną Erendis.

...

- Jesteś niespełna rozumu!– wykrzyknął pomiędzy kolejnymi oddechami.

Jego towarzyszka była równie zziajana i spocona, co on. Całą drogę od podrzędnej tawerny w dokach do centrum miasta biegli, omijając główne ulice i oświetlone lampami aleję.

- Ha... poskarż się... na audiencji... - rzuciła osuwając się po ścianie i lądując na bruku. Od razu nad nią przystaną biorąc delikatnie za ręce i podciągając do góry. Syknęła, gdy uchwycił za ramię. Dłonią przesunął po rozciętej materii kaftana, na palcach pozostała krew.

- Jesteś ranna?

- To tylko draśnięcie – mruknęła. – Najwyraźniej wyszłam z wprawy – dodała opuszczają twarz, tak by nie dostrzegł niepewności kryjącej się za tym stwierdzeniem.

Nathaniel nie dał się jednak oszukać. Delikatnie uchwycił jej podbródek w palce i zmusił, by patrzała wprost na niego. Wielkie granatowe oczy lśniły teraz dziwnym blaskiem, jakby w gorączce.

Nadzieja umiera ostatnia (Dragon Age)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz