4.2

49 12 5
                                    

Tut tu ruuu! Ponieważ niespodzianie odwiedziła mnie pani wena leci do was kolejny rozdział. Mam nadzieję, że jest lekki i głupawo-słodki. Pamiętajcie, że wasze komentarze dają mi kopa do dalszego pisania. Życzę miłego czytania.

..............................................................................................................................................................

To dziwne uczucie, jakby skór zaczynała ją swędzieć, a coś wewnątrz niej podzwaniało, pojawiło się zupełnie znienacka. Zaskoczyło ją. Zbiło z tropu.

Znajdowali się na gwarnym rynku, jednego z miasteczek, jakie mieli po drodze na południe. Przechadzali się pomiędzy stoiskami, zatłoczonym placem, gdzie robili zapasy na dalszą podróż, okazjonalnie oglądali jakieś bibeloty i cuda wystawiane przez rzemieślników, próbowali miejscowych specjałów.

Zevran od razu dostrzegł niepokój na jej twarzy, w ruchach i gestach.

- Słyszę to znowu - wyjaśniła półszeptem zbliżając się bardziej do niego.

- Pomioty? - zapytał bezgłośnie.

- Gorzej, Strażnicy. - Nie rozglądała się, nie chciała wyglądać podejrzanie. Jeśli ona ich wyczuła, oni musieli ją także wyczuć. Nie musiała mówić elfowi jaka byłaby to katastrofa, gdyby została przyłapana przez swych braci. Pytaniom i dociekaniom nie byłoby końca.

Zevran wyciągnął szyję i przez chwilę skanował zatłoczony plac.

- Są przy karczmie. Rozglądają się. Co robimy?

- Potrzebuję grubych murów. - O szybkiej ewakuacji nie było mowy. Ich konie i bagaże pozostawały w karczmie, przy której zatrzymali się Strażnicy.

- Zakon - odezwał się Zev wskazując na górującą nad miasteczkiem kamienną budowlę. Skierowali się w tamtą stronę.

- Idą za nami? - Erendis starała się iść w miarę spokojnie, nie zwracać na siebie uwagi przechodniów, nie rozglądała się na boki, nie odwracała.

- Idą.

Wsunęli się w chłodny półmrok świątyni. Wnętrze oświetlały świece z ołtarza oraz ostatnie promienie słońca wpadające przez wąskie okienka wysoko w ścianach. Zalatywało wilgocią wymieszaną z ciężkim zapachem kadzideł. Wnętrze niezbyt obszerne, za to z wysokim sklepieniem, zastawiały ciężkie ławy, pociemniałe od starości.

Zev przez chwilę obserwował plac przez szparę w drzwiach. Wśród tłumu dostrzegał kilku ciężko uzbrojonych wojaków, z herbem gryfów na piersiach.

Z bocznej nawy wysunęła się młoda siostra zakonna.

- Wieczorne nabożeństwo właśnie się skończyło. Czemu zakłócacie spokój świątyni?

Zaraz za nią wysunął się opancerzony templariusz, oboje intruzów zmierzył czujnym spojrzeniem.

Erendis wiedziała, że nie powinni tu robić hałasu, nie mogli też wyjść na zewnątrz. Próbowała przez chwilę wymyślić jakieś wytłumaczenie, gdy Zevran złapał ją za rękę i pociągnął do przodu.

- Musimy porozmawiać z matką przełożoną, to bardzo ważna sprawa.

W chwili, gdy drzwi do niewielkiej kapliczki zamykały się za nimi. W głównej sali pojawiło się dwóch Strażników, których templariusz i siostra zakonna zagadnęli tak samo, jak ich przez chwilą.

Eris próbowała przez chwilę wyczuć ich, na szczęście ściany wnętrza były dość grube. Próbowała usłyszeć, co mówią, czy o coś pytają, pewnie dlatego słowa Zevrana dotarły do niej po chwili.

Nadzieja umiera ostatnia (Dragon Age)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz