Rozdział 9

5K 345 1.3K
                                    

Pomimo tego, iż Louis bardzo tego nie chciał i najchętniej zapadł by się w tym momencie pod ziemię, stał teraz przed pokojem Harrego i czekał na moment, w którym miał przełamać barierę swojego strachu i być w stanie nacisnąć na metalową klamkę śnieżnobiałych drzwi, przyozdobionych znaczkiem z numerem jedenaście.

Dużo o tym myślał i doszedł do wniosku, że loczek po prostu taki był. Jego zachowanie nigdy by się nie zmieniło, nie ważne jak bardzo Louis by się starał. Ten i tak nie byłby w stanie polubić go chociażby w najmniejszym stopniu. Jak mógłby nie mieć nic do szatyna skoro w końcu działał on wbrew jego woli. Louis naprawdę żałował, że Harry był tak bardzo zaślepiony i nie umiał dostrzec, że zarówno on jak i Des chcą tylko i wyłącznie jego dobra oraz starają się mu pomóc.

Coraz bardziej zastanawiało go to, dlaczego chłopak żywił do ojca taką urazę. Loczek niejednokrotnie wspominał także o tym, że nie wie co to szczęście. Czy oznaczało to, że ojciec go w jakiś sposób krzywdził? Nie, to przecież nie było możliwe. Louis dobrze znał Desa i wiedział, że był z niego bardzo poczciwy człowiek, który nie byłby w stanie skrzywdzić nawet muchy. Znając za to Harrego, mógłby on przecież wymyślić jakąś niestworzoną historię, żeby nastawić szatyna przeciwko jego ojcu. Może liczył na to, że przekonując Louisa do złych zamiarów Desa zostanie zwolniony z terapii? O nie. Na to szatyn zdecydowanie nie dałby się nabrać. Nie był głupi i ewidentnie nie miał zamiaru ulec manipulacjom bruneta.

Chłopak poprawił mankiet od swojej koszuli, wyprostował się, odchrząknął, po czym nabrał dużą ilość powietrza do płuc. Chwila wydechu, była chwilą, która napełniła go większą odwagą. Pomimo tego, że bał się i łomotało mu serce wyciągnął dłoń i kurczowo chwycił za chłodną klamkę, żeby chwilę później energicznie na nią nacisnąć.
Otworzył na oścież wrota do czekającego już tam na niego piekła. Kiedy drzwi rozsunęły się do końca, szatyn przełknął gulę w gardle i nieśmiało zajrzał w głąb pomieszczenia.
Jego oczom ukazał się Harry, leżący w butach na łóżku. Brunet patrzył się na niego. Patrzył, a jego mina była obojętna. Sporzenie nie zaliczało się zarówno do lodowatych jak i do tych ciepłych. Jego oczy nie wyrażały sobą żadnych emocji, jednak penetrowany nimi na wylot Louis czuł się, jakby Harry wywiercał mu dziurę w brzuchu.

- Co tak stoisz. Wchodź. - Rzekł loczek, zakładając ręce za głowę i tym samym uświadamiając Louisowi, że rzeczywiście na chwilę zapomniał jak się chodzi i od kilku dobrych minut stał w korytarzu, gapiąc się na Harrego. Na jego twarzy automatycznie pojawiły się wypieki, kiedy uświadomił sobie jak głupio musiało to wyglądać.

Wszedł w głąb pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.

- Cześć Harry. - Rzekł, starając ukryć się zażenowanie. Brunet uniósł na to brwi i nie odpowiedział, aczkolwiek zachęcił szatyna gestem ręki, żeby ten przysiadł się do niego na łóżko.
Louis wiedział, że nie powinien był zbliżać się do chłopaka na tak mały dystans, ponieważ w każdej chwili mógłby zrobić coś bardzo głupiego, czego potem by żałował, jednak w pokoju Harrego nie było żadnego krzesła, a stanie nie wydawało mu się zbytnio kuszącą propozycją. A więc chcąc nie chąc był zmuszony do tego, żeby zgodzić się na propozycję bruneta i zająć miejsce obok niego.

Nieśmiało zbliżył się na wskazane przez loczka miejsce. Biorąc głęboki wdech i wciągając brzuch podczas siadania, chyba liczył na to, że stanie się na chwilę lżejszy i nie ugnie materaca za mocno, bo przecież Harry mógłby się za to na niego nieźle wkurzyć. Niestety, kiedy pojawiło się pod nim duże wgniecenie, uświadomił sobie, że jego pomysł był mało inteligentny i dziwił się przez chwilę, że w ogóle był w stanie wpaść na coś tak żałosnego.

Fucking junkie • Larry; Ziam ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz