Chapter One

2.2K 53 5
                                    

-Wyłóż jeszcze tylko te gazety i jesteś wolna.

Ella wręczyła mi karton z czasopismami i zniknęła na zapleczu. Dochodziła godzina dziewiętnasta, więc moja zmiana w sklepie się kończyła. Odkąd skończyłam szesnaście lat pracuję w tym osiedlowym sklepiku i każdy cent oddaję mojemu ojcu, bo inaczej wyrzuciłby mnie na zbity pysk. Posłusznie posegregowałam magazyny w gablocie, krzywiąc się na widok tych dla napalonych, samotnych facetów.

Po skończonej pracy zabrałam swoją torebkę, i skierowałam się w miejsce, które od dziewięciu lat jest moim drugim domem. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, choć wiedziałam że jeszcze przez dobrą godzinę będzie jasno. Ciepłe, letnie powietrze owiewało moje odkryte ramiona, kiedy przechodziłam pomiędzy starymi budowlami. W wielu z tych baraków, mieszkali bezdomni, czasem bardzo ubogie rodziny. Podeszłam do skromnego zielonego magazynku i zapukałam cicho w metalową powłokę. Kilka sekund potem klapa się uchyliła, a zza niej wychyliła się drobna kobieta.

-Witam pani Hurley, przyniosłam coś dla dziewczynek.

Podałam kobiecie małą reklamówkę z jogurtami i czekoladami, które ze względu na datę ważności nie mogły już zostać sprzedane. Moja szefowa była na tyle dobrą kobietą, że pozwalała zabierać mi produkty po dacie zamiast ich wyrzucać.

- Niech ci Bóg wynagrodzi, skarbie - podziękowała mi z wielkim uśmiechem na twarzy i mocno uścinęła.

Choć sama mam nie za wiele, uwielbiam pomagać innym. Przebywając tutaj widzę, że wielu ludzi jest w jeszcze gorszej sytuacji niż moja. Żyją bez bierzącej wody, światła, ogrzewania. Wielodzietne rodziny mieszkają w minimalnej wielkości magazynkach, śpiąc właściwie jeden na drugim. W porównaniu do warunków tu panujących, moje mieszkanie w obskurnej kamienicy, wydaje się być luksusem.

Pożegnałam się z kobietą, która usilnie chciała mnie zatrzymać choć na chwilę u siebie, jednak byłam już spoźniona i musiałam odmówić. Skierowałam się na obrzeża nazywanego przez bogaczy "wysypiska", gdyż mieszkający tu ludzie uważani są przez nich za nic nie warty plebs.

Po chwili w zasięgu mojego wzroku, ukazał się pomalowany na łososiowy kolor barak. Stał on oddalony kawałek od reszty, najbliżej zagajnika. Przez małe drewniane okienko wypadało światło, które uzyskiwaliśmy dzięki świeczkom, a to oznaczało że on już na mnie czeka. Weszłam do środka, zamykając drzwi naszym prowizorycznym zamkiem.

Louis siedział na rozłożonym tapczanie, który był pokryty czytym kocem. Ubrany był w swoje ulubione czarne rurki,czarny podkoszulek i zieloną koszulę w kratę. Przy świetle świecy stojącej na pobliskiej komódce, w skupieniu pochłaniał kolejne wersy "Obcej", którą kupił na moją prośbę. Zauważył mnie dopiero, kiedy powiesiłam torebkę na haczyk w ścianie.

Uśmiech wypłynął na jego cudowne malinowe usta, ukazując dołeczki. Odłożył książkę, zaznaczając zakładką stronę, i wstał żeby po chwili zamknąć mnie w szczelnym uścisku.

-Hej.

-Hej.

Kiedy wyswobodziłam się z jego ramion, zajęłam swoje miejsce pod ścianą, a chłopak podszedł do blatu naszej niby kuchni. Wziął do rąk torebkę z jedzeniem i colę. Mogłam się spodziewać, że nie będzie mieć czasu ani chęci, żeby wrócić do domu i podkraść coś z kuchni. Pani Ferrey- ich gosposia, doskonale gotowała, jednak ja i tak wolałam kiedy Louis przyżądzał coś samemu, a potem przywoził to żebym mogła spróbować.

Głupio się czułam, kiedy wydawał na mnie pieniądze. Wiele razy próbowałam go przekonać, że też mogę od czasu do czasu zapłacić za jedzenie, ale on się upierał i nie dawał za wygraną. Twierdził że jeżeli ma pieniądze, to może je wydawać na co i kogo chce. W końcu się poddałam i więcej go nie męczyłam.

They Don't Know About UsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz