Rozdział 33

1.7K 177 23
                                    


- Jagiya.- szepnął Baekhyun kładąc dłoń na moim ramieniu.- Już czas.

Wstałam z fotela ledwo trzymając się na nogach. Nie czułam się dobrze, było mi słabo. Baekhyun wręczył mi bukiet kolorowych chryzantem. Nie skupiłam się na tym, że ich kolory do siebie nie pasują, tylko na tym co wcześniej tłumaczyła mi Ina. Tradycją było na pogrzeb przynieść chryzantemy, a każdy z kolorów miał swoje znaczenie. Czerwona – miłość, Żółta – myślenie o osobie, różowa – oddanie.

Na dworze było ciemno. Na gałęziach drzew przez dość długi odcinek ścieżki wisiały białe lampiony wskazujące nam drogę. Pozwoliłam Baekhyunowi chwycić się za dłoń i poprowadzić poprzez las. Miałam na sobie czarną sukienkę pożyczoną od Iny. Nie miałam pojęcia jak ubrać się w takiej sytuacji, co robić. Obie watahy pogrążone były w smutku i złości, a ja czułam się winna.

Kiedy zobaczyłam zapłakaną Haneul uczucie strachu i smutku się we mnie nasiliło. Zacisnęłam dłonie na kwiatach, które trzymałam i poczułam jak drżą. Dziewczyny z watahy Jongwoo ubrane były w takie same sukienki i ubrania jak zwykle, jednak z nadgarstków, kostek i włosów zniknęły wszystkie drewniane, kolorowe koraliki. Nie miały żadnych ozdób, żadnego makijażu, który zawsze tak bardzo je wyróżniał. Wszystkie płakały. Jednak przed świeżo usypanym grobem, na którym postawiony duży kamień siedział brązowawy wilk. Był przygarbiony, jego oczy wydawały się nie widzieć tego co było dookoła.

Jongwoo.

- Pod postacią wilka łatwiej jest znieść pewne rzeczy.- szepnął Baekhyun obejmując mnie ramieniem.

Pogrzeb u wilków był czymś czego wolałabym drugi raz nie przeżywać. Spoglądając na to zboku można by stwierdzić, że wygląda to pięknie i na prawdę oddaje się cześć zmarłemu. Lampiony dookoła, piękne chryzantemy oraz pieśń, którą śpiewały wszystkie kobiety z obu watah. Kiedy tylko usłyszałam pierwsze jej dźwięki przeszły mnie straszne dreszcze.

Płakałam. Potwornie płakałam

Soeun nie zasłużyła na to co ją spotkało. Nie miała umrzeć. Stało się tak tylko z mojej winy. Gdybym nie pojawiła się w ich życiu, wyklęci nie zaczęliby ich atakować, Soeun by żyła, a Jongwoo by nie cierpiał.

Moja wina.

- To nie jest twoja wina Jagiya- szepnął Baekhyun jak zwykle czując to co mnie trapi.

- Moja.- szepnęłam ocierając łzy.- Moja Baekhyun. Gdybym nie wpadła na ciebie na tych schodach... pewnie nigdy nie zaznałabym miłości takiej jaką czuje teraz do ciebie, jednak dzięki temu inni byliby bezpieczni.

Pokręcił głową nie wiedząc jak mi zaprzeczyć. Przytulił mnie mocno do swojej piersi pozwalając mi płakać.

Kiedy wszyscy złożyli swoje bukiety kwiatów, na grobie Soeun, ja również podeszłam. Przed oczami miałam jej uśmiechniętą twarz, jej piękne oczy, bijącą od niej miłość. Otarłam łzy, które ponownie spłynęły po moich policzkach.

- Jakim prawem płaczesz.- usłyszałam warknięcie za swoimi plecami. Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z Sorą. Ubrana w czarną, prostą sukienkę, bez makijażu, patrzyła na mnie z nienawiścią w oczach.- Nie masz takiego prawa.

- Przepraszam...- szepnęłam nie wiedząc co innego zrobić.

- To twoja wina, że Soeun nie żyje. Od kiedy się pojawiłaś spotykają nas same nieszczęścia!

- Zamknij się!- krzyknęła Ina pojawiając się przede mną chcąc osłonić mnie przed wściekłą dziewczyną.- Nie masz szacunku do zmarłej?

- Zmarłej? Ona została brutalnie zamordowana. I to wszystko wina tego waszego parszywego człowieka.

- To reinkarnacja Jangmi!- krzyknęła Mari, która również stanęła przede mną.- Nie masz prawa się tak do niej odzywać.

- Nie mam?! Oczywiście, że mam. To przez nią zginęła jedna z nas. Bronicie jej, a same na pewno doskonale wiecie, że gdyby nie ona nic by się u nas tak nie pomieszało! Nikt by na tym nie ucierpiał!Wyklęci mogli ją dopaść zanim dotknęła Baekhyuna. Nie byłoby problemu. To ona powinna zginąć, nie Soeun.

Dookoła zapanowała chwila ciszy. Niektórzy z watahy zdawali się przytakiwać dziewczynie w tym co mówiła. Oni też woleliby żebym nigdy się nie pojawiła lub żeby to mnie dopadli wyklęci. Pozbyliby się problemu.

Mieli rację...

- Odejdź stąd zanim stracę panowanie nad sobą i zrobię ci krzywdę.- warknął Baekhyun stając za moimi plecami. Objął mnie ramionami, a z jego gardła wydobył się niski, wściekły pomruk, który mógł przerazić niejednego człowieka.

W oczach Sory widać było smutek kiedy Baekhyun odnosił się do niej w ten sposób. Ona wciąż coś do niego czuła, kochała go. Dlatego tak bardzo nie mogła mnie znieść.

- Sora.- Suho podszedł do nas bezszelestnie i zwrócił się do dziewczyny. Spojrzała na niego wściekła po chwili jednak się opanowując. Bądź co bądź stał przed nią alfa i musiała odnosić się do niego z szacunkiem.- Gdzie byłaś wczoraj, tuż przed tym jak zaatakowali wyklęci?- zapytał. Wszyscy dookoła zamarli i wsłuchali się w to co mówił chłopak. Ja również.

Dlaczego o to pytali?

- Gdzie byłaś?- powtórzył pytanie.

- Jak to gdzie? W domu. Przecież padało.- odpowiedziała.

- Dobrze wiesz, że to nie prawda.- powiedział, a u jego boku stanęła dziewczyna, która mieszkała w tym samym domu co Sora. Ostatnio widziałam ją na ognisku, ale na dobrą sprawę nie znałam nawet jej imienia.- Wyszłaś z domu, a dziesięć minut później nas zaatakowali.

- O... czym ty mówisz?- zająknęła się dziewczyna. Była jakby zdenerwowana.- To nie prawda.

- Ja też widziałam jak wychodziłaś.

- Ja również.

Kilka dziewczyn wyszło z tłumu. Nie wiedziałam co się dzieje więc wsłuchiwałam się w to co mówią. Baekhyun cały czas trzymał mnie w swoich objęciach abym poczuła się bezpiecznie.

- Widziałaś się z nim prawda?- warknął Suho wściekły.

- Ja...

- Spotkałaś się z Wongjoo.

- Ja... widziałam go niedawno w naszej okolicy.- powiedziała Mari patrząc na przyjaciela. Nie powiedziała mu o tym wcześniej i chyba teraz tego żałowała.- Jestem pewna, że nas śledził i podsłuchiwał.

- Złamałaś prawo.- powiedział alfa, a Sora zamarła.

Wszyscy zebrani dookoła po za Jongwoo, który wciąż pod postacią wilka siedział przy grobie swojej ukochanej, wsłuchiwali się w to co się dzieje. Zerwał się mocny wiatr, który szarpnął wiszące dookoła nas lampiony. Przeszły mnie dreszcze po całym kręgosłupie, serce zatrzymało się na chwilę.

Mina Sory w ogóle do niej nie pasowała. Dziewczyna była wystraszona, wyglądała jakby miała płakać. Wiedziała co ją czeka i bała się tego.

- Z dniem dzisiejszym... Zostajesz wygnana z naszego stada.- zaczął Suho prostując się i przybierając ten poważny, sztywny ton głosu, którego nikt nie lubił słuchać.- Nie masz prawa przebywać na naszym terenie, nie możesz przebywać wśród nas. Twoja rodzina nie jest już twoją rodziną, a ty zostajesz wyklętą.

- Nie... Błagam...- szepnęła, ale nie było już odwrotu.

- Daje ci dziesięć minut na opuszczenie naszego terenu i przekroczenie rzeki.- powiedział.- Jeśli nie zdążysz wyślę za tobą wilki, które będą miały na celu zlikwidowanie każdego, kto przekroczy nasze granicę. Żaden wyklęty nie ma prawa tu przebywać.

Dziewczyna przez kilka sekund stała w miejscu niczym posąg. Jednak chwilę później biegiem rzuciła się w głąb lasu, znikając z naszego pola widzenia.

- W ten oto sposób została wygnana pierwsza wilcza kobieta.- szepnął Suho kręcąc głową, nie mogąc uwierzyć, że doszło do tego w jego watasze.

The second half of my soulOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz