Rose ruszyła dalej ulicą. Co chwila spoglądała za siebie sprawdzając, czy nikt za nią nie biegnie. Gdy odeszła od sierocińca na bezpieczną odległość i upewniła się, że nikt jej nie zauważył odetchnęła z ulgą. W oddali mogła dostrzec wielki, brzydki dach budynku który dopiero co opuściła. Wzięła kolejny głęboki oddech i ruszyła przed siebie. Nie wiedziała gdzie idzie, głównie dlatego, że nie wyznaczyła sobie celu. Po prostu dała się ponieść swoim nogą. Był to początek wiosny więc dni były już ciepłe, ale w nocy robiło się chłodno. Na szczęście miała przy sobie bluzę z kapturem. Na jej lewym ramieniu skulony i trochę jeszcze zaspany siedział Elmir. Była po prawej stronie ulicy więc większość ludzi nie zwracała na niego uwagi, a Ci którzy go widzieli nie mieli czasu ani odwagi by o cokolwiek wypytywać, po prostu szli dalej zapominając o tym co widzieli. Z resztą Rose nie obchodziło to co myśleli ludzie. W tamtej chwili czuła się zagubiona i skołowana. Szła bardzo szybko, obojętnie wpatrując się w chodnik, na którym co chwila mogła dostrzec czubki swoich czarnych, trampek. Poruszała się tak do chwili gdy ktoś na nią wpadł. Wtedy wyprostowała się i ruszyła dalej. Nie mogła się na niczym skupić, była rozproszona, rozkojarzona. Myśli kłębiące się w jej głowie, były jak kule do wyburzania. Dlaczego Tinerowie to zrobili? Czemu nie powiedzieli jej nic o liście matki, która życzyła sobie,by jej dziecko otrzymało ten list? Czy się czegoś bali? Czy nie jak bardzo z tego powodu cierpiała? A może po prostu ich to nie obchodziło? Kim dokładnie byli jej rodzice? W liście mama nie zawarła zbyt wielu informacji na temat jej rodziny. Co teraz stało się z Luną Strakler? Czy jeszcze mieszka gdzieś w mieście? Czy jednak...? Nie! To by było zbyt straszne! Miała ogromną nadzieję, że jej mama jeszcze żyje, że uda jej się ją spotkać, porozmawiać z nią. W liście wydała się cudowna, kochaną i niesamowitą osobą. Aż chciało się ją poznać. Co teraz będzie? Jak zareagują Państwo Tiner? Czy kogoś powiadomią? Tak potwornie nie chciała zostać złapana! Nie mogła jeszcze tam wrócić! Co powiedzą w szkole? Przede wszystkim... co powiedzą John, Camill, Sophie i... Philip. Philip, którego może już nie zobaczyć, który był dla niej tak ważną osobą...
Zrobiło się jej okropnie przykro. Pojedyncza łza, spłynęła po zimnym policzku. Spostrzegłszy to dziewczyna wyprostowała się, wzięła głęboki oddech i przetarła delikatnie oczy. Nie mogła znieść tych wszystkich strasznych myśli. Postanowiła spróbować o nich zapomnieć i przespacerować się po mieście jak lubiła. znów przetarła oczy. Wtedy wszystko znów stało się piękne. Gwarna, ruchliwa ulica nocą była przepiękna. Odbiegła daleko od sierocińca i była w samym centrum miasta. Ogromne budynki, wysokie wieżowce i ten cudowny miejski hałas. Samochody kłębiły się na ulicach, przystrojone w światła na masce i z tyłu. Liczne latarnie stojące wzdłuż ulicy przypominały oddział żołnierzy, czekających na rozkazy, a światło ich dawało tak cudowny nastrój, jakiego dziewczyna nigdy jeszcze nie widziała. Budynki i wieżowce również były oświetlone. Jedne z kolorowymi napisami, inne całe świecące i kolorowe. Wszystko to było po prostu magiczne i niesamowite. Rose zauważyła jednak miejsce idealne. Miejsce doskonałe do wyciszenia i uspokojenia myśli. Pobiegła więc w stronę wyznaczonego przez siebie kierunku. Podeszła do drzwi, otworzyła je i weszła do pięknego, kolorowego wnętrza budynku. Rozejrzała się chwile, po czym skierowała się ku windzie, którą wjechała na najwyższe piętro. Tam na końcu korytarza widniały drzwi, z ogromnym napisem ,, WEJŚCIE NA DACH, TYLKO DLA PRACOWNIKÓW HOTELU''. Jednak dziewczyny nie obchodziło czy należy do grona pracowników czy nie. Pociągnęła za klamkę, a drzwi okazały się być otwarte. Uchyliła je lekko, przecisnęłą się przez szpare upewniając się, że nikt jej nie widzi, po czym zamknęła drzwi. Weszła po schodach, otworzyła właz i znalazła się w wyznaczonym przez siebie miejscu. Widok z dachu ,, Hotelu Pariadine" zapierał dech w piersiach. Całe miasto, wieżowce, latarnie, samochody i zatłoczone ulice, wszystko to z zupełnie innej perspektywy. Nawet głosy samochodów, klaksonów, syren i ludzi były inne, bardziej ciche, spokojne i harmonijne. Rose rozglądała się na wszystkie strony. Jej piękne, długie, ciemne włosy powiewały za nią na wietrze. Naglę skupiła wzrok na małym punkcie na horyzoncie, był to znienawidzony budynek, który opuściła. Nie mogła uwierzyć, że odeszła tak daleko, w tak krótkim czasie! Niedaleko tego małego punktu, rozciągała się ciemna, nocą prawie czarna plama. Był to las. Jej ukochane miejsce spacerów. To było piękne. Jej oczarowana widokiem twarz oświetlona była światłami z ulicy. Usiadła na jakiejś starej drewnianej skrzyni i rozkoszowała się tym co miała przed sobą. Natomiast Elmir, który wciąż siedział na jej ramieniu uciął sobie krótką drzemkę.
Spędziła tam jakieś dwadzieścia minut, gdy naglę spokój przerwał jej odgłos kroków na schodach prowadzących na dach. Wstała jak oparzona szybko zarzucając swój plecak na ramię. Wyczekiwała na odpowiedni moment. Drzwi powoli się otworzyły stanął w nich ochroniarz. Gdy mężczyzna zobaczył Rose ruszył w jej kierunku, a wtedy ona sprawnie go wyminęła i zbiegła prędko po schodach. Odwróciła się w biegu, mężczyzna biegł tuż za nią. Przebiegli korytarz. Oczywiście nie czekali na windę, ale zbiegli po schodach. Dziewczyna minęła recepcję i jak strzała wyleciała z budynku. Biegła dalej, ale z ulgą. Spojrzała za siebie. Ten ochroniarz wciąż ją gonił. ,, Czego ten koleś ode mnie chce?!" pomyślała zdenerwowana. Przyśpieszyła, biegnąc dalej prosto ulicą. Jednak mężczyzna również przyspieszył i był coraz bliżej. Rose postanowiła go zmylić. Skierowała się na przejście dla pieszych, przebiegła szybko przez pasy, skręciła w boczną uliczkę, a potem w kilka następnych. Zdyszana zatrzymała się za jakimś śmietnikiem. Widziała jak gruby ochroniarz pobiegł w przeciwnym kierunku. Tym razem naprawdę go zgubiła. Ale to nie było już miasto. Tylko jakaś boczna droga prowadząca na pola. W obawie, że tłusty pracownik hotelu będzie dalej jej szukał, poszła tą drogą. Spacerowała tak dwadzieścia pięć minut, aż zobaczyła nieduży dom z wielkim ogrodem. Powiał okropnie zimny wiatr, od którego nawet luza nie chroniła. Dziewczyna poczuła też nagle ogromne zmęczenie, a tym bardziej zauważyła je u Elmira. Ptak wyrwany z drzemki, który musiał zlecieć z jej ramienia w czasie trwania pościgu, teraz znów na nim wylądował i schował małą główkę pomiędzy skrzydła. Rose zaczęła desperacko zastanawiać się nad dobrym miejscem, w którym mogłaby spędzić noc. Naglę dostrzegła małą szopę na narzędzia w pięknym ogrodzie, który podziwiała. Drzwi do szopy były uchylone. Weszła tam cicho i zamknęła za sobą drzwi. Domek był nieduży, miał jakieś cztery na pięć metrów, i zagracony był półkami, na których można było znaleźć puszki z farbą, narzędzia ogrodnicze i kartonowe pudełka. Był jednak ciepły i dość przytulny i tylko to się wtedy liczyło. Rose wyciągnęła z plecaka dwa koce, jeden położyła na ziemi, a drugim się przykryła, następnie zdjęła bluzę, i położyła sobie pod głowę. Elmir usadowił się na jednej z półek i zasnął jak dziecko. Dziewczyna zjadła kilka gryzów kanapki i również zasnęła, nie spodziewając się jeszcze jak ważne okażą się dla niej następne dni.
CZYTASZ
Historia Rose Strakler
AdventureRose mieszka w sierocińcu, jest sierotą. Ma 14 lat. Wreszcie udało jej się trafić do szkoły gdzie poznała grupę przyjaciół. Zaprzyjaźniła się z uratowanym i oswojonym przez siebie sokołem. Jednak w sierocińcu nie czuła się szczęśliwa. Czuła że kom...