HEJ!!!!!! OD RAZU PRZEPRASZAM! PRZEPRASZAM< ŻE NIE NAPISAŁAM OSTATNIO ŻADNEGO ROZDZIAŁU, ALE MIAŁAM NIEWYOBRAŻALNIE DUŻO NAUKI I NIE MIAŁAM NAWET CZASU BY PRZYSIĄŚĆ DO PISANIA< A CO DOPIERO BY SZUKAĆ INSPIRACJI< BO JA TE ROZDZIAŁY PISZĘ NA BIEŻĄCO. ALE MIMO TEGO WSZYSTKIEGO POSTARAM SIĘ NIEDŁUGO ZNALEŹĆ CZAS NA NAPISANIE KOLEJNEGO ROZDZIAŁU. OD WAS JEDYNIE OCZEKUJE K O M E N T A R Z Y !!! BO BEZ NICH NIE WIEM CO MYŚLICIE. NIE ZNAM WASZYCH OPINI ANI POMYSŁÓW. IM WIĘCEJ KOMENTARZY TYM LEPIEJ ZMOTYWUJE SIĘ DO PISANIA. NO NIE PRZEDŁUŻAM CZYTAJCIE SOBIE:
Rose obudziła się rano. Nie wyspała się. W przeciwieństwie do sokoła, który po przygodach poprzedniej nocy bardzo dobrze spał. Miała potargane włosy, pomięte ubrania oraz czuła silny ból w krzyżu, najpewniej spowodowany złą pozycją podczas snu. Zmęczona dziewczyna przetarła oczy po czym nieostrożnie wychynęła zza drzwi, jednak szybko podskoczyła, obróciła się na pięcie i wbiegła z powrotem zatrzaskując za sobą, skrzypiące drzwi. Z niedużego, żółtego domu, znajdującego się w samym centrum ogrodzonej działki, wyszło dwoje ludzi. Niski, gruby, wąsaty mężczyzna w okularach słonecznych, krótkich, szarych spodenkach i białej koszulce, łysy w kapeluszu koloru khaki. Na imię miał Stanley Bakster. Wraz z nim pojawiła się jego żona. Szczupła, o krótkich, zaokrąglonych, blond włosach, z okrągłą twarzą, zielonych oczach, we fioletowej bluzce w małe, niebieskie kwiatki i jeansowych ogrodniczkach, o imieniu Amelia. Rose uchyliła delikatnie drzwi, by podsłuchać ich rozmowę.
- Naprawdę musisz wyjeżdżać Stanley? - zapytała wysoka blondynka, zmartwionym głosem - Nie chcę zostawać tutaj sama!
- Interesy moja droga! - odpowiedział wesoło małżonek kobiety - Muszę dostarczyć te jabłka do sklepu kuzyna Bena.
- Ależ skarbie!- zawołała kobieta - To może chociaż zjesz obiad?! Jakąś kawę wypijesz?! Nie musisz jechać od razu! Może wyjedziesz o szóstej? Za dwie godzinki...?
Mężczyzna spojrzał posępnie na swój piękny niebieski Jeep Liberty z drewnianą przyczepą pełną skrzynek z jabłkami, na które już czekał jego kuzyn. Droga była długa i chciał wyjechać jak najszybciej. Jednak jego słabością były domowe obiady żony. Postanowił, że przystanie na jej propozycje.
- Dobrze! - zgodził się - Ale tylko dwie godziny!
Dwie godziny! Tyle czasu wystarczyło! Rose wpadła na genialny pomysł. Wiedziała że Tinerowie wkrótce zorientują się, że zniknęła, więc zawiadomią policję. Nie mogła uciekać po mieście, musiała znaleźć się od nich jak najdalej. Postanowiła, że pojedzie ,, na gapę'' wraz z panem Stanleyem. Nie wiedziała dokąd jedzie, ale z jego pośpiechu wnioskowała, że gdzieś daleko. Tak! To świetny pomysł. Teraz jednak miała o wiele ważniejsze rzeczy do zrobienia. Musiała dowiedzieć się czegoś na temat swojej mamy....
Te wydarzenia na długo zapadną w pamięć w całym sierocińcu. Zaczęło się od zwykłej wczesnej pobudki i głośnego narzekania lokatorów. Kiedy wszystkie dziewczyny powoli włóczyły się po sypialni, Linzi usiadła na swoim łóżku i nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w pryczę Rose. Zauważyła coś innego, coś dziwnego i niecodziennego patrząc na to łóżko. Po pierwsze, Rose zawsze wstawała jako pierwsza i nigdy nie leżała tak długo. Po drugie, kształt figury śpiącej dziewczyny wyglądał zupełnie inaczej niż zwykle, był dziwny i okrągły, jak walec. Nastolatka chwilę się wahała, przełknęła ślinę, po czym postawiła niepewnie stopę na stopniu drabiny prowadzącej na prycze. Gdy już się po niej wdrapała drżącą ręką szarpnęła kołdrę i odrzuciła ją na bok.
Gdy tylko otworzyła oczy, omal nie spadła z łóżka. Na materacu, leżały poukładane różnego rodzaju poduszki, po Rose nie było śladu. Na jednej z poduszek leżały trzy listy w pięknych ozdobnych kopertach. Odczytała imiona wszystkich adresatów. Pochwyciła koperty, po czym z krzykiem zeskoczyła z drabinki.
CZYTASZ
Historia Rose Strakler
PertualanganRose mieszka w sierocińcu, jest sierotą. Ma 14 lat. Wreszcie udało jej się trafić do szkoły gdzie poznała grupę przyjaciół. Zaprzyjaźniła się z uratowanym i oswojonym przez siebie sokołem. Jednak w sierocińcu nie czuła się szczęśliwa. Czuła że kom...