18

62 3 5
                                    

Wielki, połyskujący na zielono-żółto-różowo żuk perfidnie przewrócił się na chitynowy pancerz i majtał cienkimi odnóżami. Byłam pewna, że zrobił to z czystej złośliwości. Żadne stworzenie, nie ważne czy człowiek, czy zwierzę, nie przewraca się ot tak, bez powodu. Owad najwyraźniej miał za zadanie mnie obudzić, bo już po kilku minutach jego nieustającego bzykania wyskoczyłam z łóżka. Jedną ręką zgarnęłam niebieskie pisadło z szafki i podeszłam w jego stronę. Wyciągnęłam długopis, z zamiarem przewrócenia łobuza na nogi. Mały złoczyńca mnie przechytszył. Zamiast grzecznie siąść na skuwce, poszybował w górę i pacnął w moje czoło. Krzyknęłam przestraszona i zatoczyłam się na łóżko. Kółka zaskrzypiały i przesunęły całą konstrukcję w stronę wieszaka na kroplówki, który z brzdękiem wywalił się na moje posłanie. Zrezygnowana położyłam się na podłodze, zauważając kątem oka żuka, który znów leżał na pancerzu ze zwiniętymi nogami, jakby już umarł. Nie zdziwiłabym się, gdyby była to sprawka mojego morderczego spojrzenia. Obskubane drzwi otwarły się, z impetem uderzając mnie w stopę. Syknęłam z bólu i popatrzyłam na zaskoczoną twarz młodego lekarza, wystającą z korytarza imferii. Po chwili przypomniałam sobie jego imię.

-Will, tak? - zapytałam cicho podnosząc się z ziemi - Miło, że wpadłeś.

Blondyn uśmiechnął się przepraszająco i ostrożnie wszedł do środka. Rozejrzał się po polu walki z żukiem, które musiało wyglądać podejrzanie, bo złapał się za głowę.

-Zostawiam cię na nie całe dwadzieścia minut, a ty już zdążyłaś nabroić. Opowiesz mi, co tu się stało?

Ochoczo pokiwałam głową, jednocześnie zastanawiając się, co robił tu wcześniej. Pomogłam chłopakowi uporzadkować sypialnię, a potem razem usiedliśmy na łóżku. Podczas streszczenia przebiegu bitwy do pokoju wbiegła niska i pulchna blondynka. Ubrana była w granatową, plisowaną spódniczkę do kolan i wysokie botki. Na białą, zapiętą byle jak koszulę, narzucony miała okropny oliwkowy sweterek, który jakimś cudem z niej nie spadł, podczas biegu. Na piersi przypiętą miała srebrną plakietkę z imieniem rozpoczynającym się na "J" i nazwiskiem "Levin". Zziajana dopała Willa i oparła swoje małe dłonie na jego kolanach.

- Znaleźli go Jane, prawda? Jest bardzo źle, prawda? - zapytał nieco zmieszany lekarz, patrząc niepewnie w moją stronę.

- Gorzej, niż zakładał plan 556. Musiły go wziąć na stół i to od razu. Inaczej już po nim- zawyrokowała niskim głosem dziewczyna i spojrzała wyczekująco na Willa - ubieraj fartuch i do roboty.

Nie trzeba było mu tego dwa razy powtarzać. Zerwał się na równe nogi i wypadł na korytarz. Nawet nie spostrzegłam, kiedy zamknął z hukiem za sobą drzwi. Poczułam się nieswojo i to bardzo. Jane odwróciła się i ze stoickim spokojem odparła.

- No może z tym kodem, to trochę przesadziłam, ale to go zmotywuje do walki- wzruszyła ramionami- energicznie podskoczyła i usiadła na łóżku - Cześć, jestem Jane. Miło mi cię poznać i powitać w zatoce Long Island. Resztę zabawy z oprowadzaniem po obozie zostawię jakiejś chętnej osobie od Afrodyty - musiałam mieć nieco zdziwioną minę, bo dodała szybko - kumpel dużo Ci nie powiedział, co? Jak tylko wyjedzie z operacyjnej, to załatwię Ci przepustkę, żebyś go odwiedziła. Chcesz?

Na słowo "operacyjna" nastawiłam uszu i wyprostowałam się, tyle na ile pozwoliły mi moje obolałe plecy.

-Czy ty chcesz powiedzieć, że Daniela właśnie operują?! - krzyknęłam trochę na nią i trochę w przestrzeń.

-Czyli Will też Ci nic nie powiedział? -zdziwiła się blondynka i zrobiła kwaśną minę - oni wszyscy uwielbiają tutaj tajemnice i zapobieganie o dobro psychiczne pacjentów. Ja osobiście jestem zwolenniczką wykładania kawy na ławę. Nawet, jeżeli miała by być gorzka. Tak owszem, twojego kumpla właśnie składa najlepszy pod słońcem lekarz Will Solace.

Zadzwonił jakiś dzwonek, a Jane przeprosiła i wybiegła z pokoju, zapewne, by postawić cały szpitalniany zapas kawy na ławki w stołówce i odwinąć wszystko, co zawinięte w bawełnę. Coś ciepłego popłynęło po moim policzku i wsiąkło w poduszkę. Przykryłam się kołdrą i pusto patrzyłam w sufit. Zaczęłam się szczypać, z nadzieją, że to tylko sen. Niestety, skóra zaczerwieniła się tylko od pracy paznokci. Zaczęłam Cicho szlochać, gdy ktoś nagle złapał moją dłoń i położył na brzuchu.

- Will poskładał mnie i ciebie. Danela wyleczy tym bardzej - ciepłe słowa z ust Nica zaskoczyły mnie bardziej, niż cała ta beznadziejna sytuacja. Dalej wpatrywałam się w sufit, lecz już nie sama. Miałam kogoś zaraz obok, kogo nigdy nie posądziła bym o pozostanie moim przyjacielem. Z tą świadomoćsią nawet sufit wydawał mi się bardziej przyjazny.
-----------------------------------------------------------
Sama jestem zdziwiona, jak długie to wyszło. Zadziwiająca jest moja fantazja i chęć pisania, bo 700 słów na jedno posiedzenie uważam za rekord. Jeżeli nic nie pojawi się do 7.07 br. to pojawi się dopiero w sierpniu. Przykro mi z tego powodu, ale nic z tym nie uczynię.
Proszę, nie bijcie ani za przerwę, ani za te terminy.
                                                    Wasza €m

€mcia Hope-Córka OkeanosaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz