Gaviota.

209 12 2
                                    

- Czekam jutro o 16 w kawiarni naprzeciwko twojego hotelu. - mówi, a potem odchodzi. Co za szurnięty palant. Myśli, że będę jego? Niedoczekanie. Tak jak i z jutrem. Niech sobie czeka jak ja na zmartwychwstanie Jezusa. Nie ma mowy, nigdzie nie pójdę. Gniotę małą karteczkę w ręce z zamiarem wyrzucenia jej.

- Nie rób tego. - ktoś odzywa się za moich pleców. Odwracam się i mam przed sobą identycznego faceta jak Asensio. To musi być ktoś z jego rodziny.

- Kim ty jesteś, żebyś mówił mi co mam robić? - prycham.

- Igor, brat Marco. - wyciąga rękę, a ja po chwili podaje mu swoją. - Proszę, nie skrzywdź go. - mówi i odchodzi, zostawiając mnie zdziwioną na środku korytarza. Ja mam go skrzywdzić? Przecież nie zamierzam z nim utrzymywać większych kontaktów. Zresztą chyba zmieniam zdanie o zamieszkaniu w tym mieście. Może polecę do USA? Zawsze marzył mi się Nowy Jork i teraz jest okazja, aby to nadrobić. Tylko czy tego chce naprawdę? Nigdy samotność mi nie przeszkadzała, ale czasami są takie chwile, gdzie chciałabym mieć jakąś bliską osobę przy sobie. Niezależnie czy to byłby ojciec, siostra a może chłopak czy przyjaciółka. A nie zawrę z nikim przyjaźni czy nie znajdę miłości, przemieszczając się cały czas z miejsca na miejsce. Zostanę tutaj w Madrycie. Jednak nie zamierzam naprawiać błędów rodziców i poznać swoje rodzeństwo. Jest dobrze tak jak jest teraz. Nie znają mnie i są szczęśliwi. W końcu kto lubi kłopoty? Nikt, a ja tym jestem. Nie chce nikomu robić problemów. Wracam do hotelu z zamiarem poszukania jakiegoś lokum.

Przez bite 4 godziny przeszukiwałam strony internetowe z ofertami mieszkań takich na moją kieszeń. Ogłoszenie te, które mi się spodobały, pozapisywałam w zakładkach, z zamiarem odtworzenia ich rano i poumawiania się z właścicielami na oglądanie ich. Zamawiam do pokoju kolacje, a po zjedzeniu jej, biorę prysznic i kładę się zmęczona spać.

Wstaje z samiutkiego rana i idę pod prysznic. Ubieram się i schodzę na śniadanie. Rutyna. Po powrocie do pokoju dzwonie do agenta nieruchomości, aby umówić się na obejrzenie mieszkań, które przypadły mi poprzedniego dnia do gustu. Pierwsze spotkanie mam za godzinkę, więc na spokojnie dojadę na miejsce na czas. Małe dwupokojowe mieszkanie znajduje się w centrum miasta czyli dla mnie idealna lokalizacja. Docieram tam niecałe 40 minut później. Rozglądam się po okolicy i pierwsze co dostrzegam na lewo od mojej osoby to Bernabeu. No wspaniale. Zawsze przecież chciałam tu mieszkać. Przy znienawidzonym miejscu. Czaicie mój entuzjazm? Dobra znienawidzony to może i za duże słowo. Nielubiany. Może być. Minus. Obok jest kilka sklepów z ubraniami, market i blisko do metra. Plus. Przystojny i punktualny agent od nieruchomości też jak najbardziej na plus.

- Witam pani Martin. - ściska delikatnie moją dłoń i uśmiecha się.

- Po prostu Lea. - odpowiadam onieśmielona mniejszym uśmiechem.

- Dobrze Lea, zapraszam do środka. - otwiera mi drzwi od budynku i gestem zaprasza, abym weszła z nim na oglądanie pierwszego miejsca.

5 godzin później jestem wykończona, głodna, ale szczęśliwa, bo mam mieszkanko! I to nie byle jakie! Fakt faktem, że przy Bernabeu tym nieszczęsnym stadionie, ale blisko do centrum, cena w sam raz dla mnie i wnętrze mieszkania sprawiły, że się w nim zakochałam. Inne miejsca, które zaprezentował mi agent były okej, ale nie miały w sobie tego czegoś. I je wynajęłam. Złapaną taksówką jadę do hotelu, gdzie zamawiam posiłek do pokoju, a potem zaczynam pakowanie. Nie mam tego zbyt dużo, więc gdy przyjeżdża moje zamówienie, jestem w połowie spakowana i zmotywowana, aby opuścić jak najszybciej to miejsce.

16:30. A jej nadal nie ma. Czuje się jak frajer. W dodatku upokorzony przez jakąś zwykłą laskę. Mogłem się spodziewać, że mnie wystawi. Idiota ze mnie. Płacę za kawę i opuszczam kawiarnię. Przez chwilę napawa mnie myśl, aby iść do niej, do hotelu. W końcu mam tak blisko, ale rezygnuje z tego i wsiadam do samochodu. Jadę do naszego ulubionego miejsca. Kilkanaście kilometrów za miastem jest opuszczone pole, znajdujące się na wzgórzu. Parkuje niedaleko urwiska i wysiadam. Trafiam w idealny moment, bo słońce powoli zachodzi i tworzy przepiękny krajobraz. Zawsze lubiliśmy tu uciekać choćby na kilka minut i oderwać się od rzeczywistości. Kupowaliśmy po drodze naszą ulubioną pizzę, siadaliśmy na masce auta i oglądaliśmy zachody. Czasem też się na niej kochaliśmy i zapewnialiśmy o swojej miłości, obiecywaliśmy, że cokolwiek się nie stanie zawsze odnajdziemy do siebie drogę i będziemy razem. Choćby świat miał się walić, wszyscy mieli być przeciwko nam. Mieliśmy być na zawsze. Tymczasem dziś przyjeżdżam tu sam, zraniony, wkurwiony i wystawiony. Co ja sobie myślałem, zapraszając przypadkową laskę na kawę? Nie oszukujmy się, nikt nigdy mi jej nie zastąpi. Nawet najpiękniejsza i najdziwniejsza istota, którą spotkałem niedawno. Nie zastąpi, ale może pomoże zapomnieć o przeszłości.

                                                                        ***

Hejka! Jestem z czymś nowym. Trochę krótki, ale mam kolejny rozdział przygotowany i napisany już dla was. To od was teraz zależy kiedy się pojawi. Zobaczymy jaka tu będzie aktywność i jeśli będzie w miarę, to w środę wstawię wam już kolejny! buziaki xx





Wild.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz