Rozdział 1.

175 26 31
                                    

Na spotkania z rozmówcami umawiał się przeważnie nocą w mało popularnych, miejskich zaułkach. Może robił tak dlatego, że miejsca, które instynktownie wybierał, były równie bezimienne i podejrzane jak on sam. Krążył między obdartymi budynkami jak wilk pomiędzy drzewami. Jednakże ten tajemniczy mężczyzna, ukryty za wysokim kołnierzem zniszczonego, skórzanego płaszcza, wcale nie chciał nikogo zabić. Wręcz przeciwnie – wiedział już, że to na niego polują, a powód tego, iż stał się ofiarą, znał jak na razie tylko jeden człowiek – mężczyzna o ksywce Wąchacz, z którym już za chwilę miał się zobaczyć.


Gdy przemierzał pogrążoną w mroku ulicę, białe płaty śniegu mieszały się w dynamicznym tańcu z kroplami zimnego deszczu. Chodniki tonęły w nieprzyjemnej, szklistej paćce, ale ciężkie, wspinaczkowe trapery nie pozwalały tajemniczej postaci się na niej poślizgnąć.

Był przeddzień Bożego Narodzenia, który dla większości ludzi oznaczał czas spędzany w gronie najbliższych, ciepłą atmosferę przy blasku rozwieszonych na choince kolorowych światełek oraz zapach unoszący się nad pełnymi jedzenia półmiskami. Niektóre osoby jednak wyłamywały się ze statystyk. Hostel Amok ulokowany w starej, zapadającej się kamienicy między dwiema innymi jej bliźniaczymi miał ściany obdarte i pomazane graffiti przez miejscowych artystów. A jednak nawet w takim dniu jego przyciemnione czeluści nie ziały pustką. Przy mahoniowej, ciężkiej ladzie siedziała recepcjonistka pochylona nad krzyżówką. Jej krótkie, tlenione na platynowy blond włosy zakrywały zmarszczone od intensywnego myślenia brwi. W głównym holu na długiej kanapie leżał rozciągnięty jakiś mężczyzna. Prawa noga zwisała za boczne oparcie, a siwa i już w niektórych miejscach łysa głowa podrygiwała, gdy nabierał do płuc większą ilość powietrza. Ciężko stwierdzić, czy chciał tak bardzo przespać te wszędobylskie święta, czy zasnął znużony oczekiwaniem na kogoś. Szerokie, szklane drzwi otworzyły się leniwie, a do środka nieprzytulnego, i zaniedbanego wnętrza wtargnął zimny powiew. Weszła kobieta – młoda i ładna. Jej duże obcasy zastukały rytmicznie na posadzce, gdy skierowała się w stronę windy umieszczonej przy końcu dużej sali. Recepcjonistka uniosła głowę znad kobiecego czasopisma, by spytać nieznajomą, do kogo przyszła. Nie zdążyła, bo tuż przed jej nosem wyrósł postawny mężczyzna w czarnym płaszczu.

– Hostel Amok. Czym mogę służyć?

Anonimowa kobieta wcisnęła guzik i oparta o ścianę czekała na przyjazd windy. Wysunęła do przodu długie, zgrabne nogi.

– Policja. Podkomisarz Kajetan Denarski. – Wyciągnął z kieszeni odznakę i zaprezentował ją blondynce – W którym pokoju zameldował się mężczyzna o nazwisku Nelson? Brian Nelson?

Ciężko przestraszona po zobaczeniu odznaki recepcjonistka straciła zainteresowanie panią
w eleganckim czerwonym płaszczyku i zamiast tego desperacko przeszukiwała księgę gości. Szare, błyszczące oczy uważnie obserwowały jej trzęsące się ręce.

– Pokój trzydziesty szósty. Trzecie piętro.

Policjant nawet nie podziękował, tylko pobiegł do już zamykających się drzwi windy. W ostatniej chwili wsunął między nie dłoń i wszedł do środka. W windzie stała tylko ta jedna kobieta. Przesunęła się niechętnie na bok, wpuszczając mężczyznę.

– Pan na które piętro?

– Trzecie.

– Ja też.

Czekali w milczeniu. On stał wyprostowany, ona przystępując z nogi na nogę i bawiąc się skromną bransoletką niecierpliwiła się. W pewnej chwili poczuła jego palące spojrzenie na swojej twarzy. Odwróciła się i napotkała utkwiony w siebie przenikliwy wzrok.

– Coś nie tak? – odezwała się, choć głos jakby nie mógł opuścić jej ściśniętej krtani. Zabrzmiał dziwnie drżąco, co dodatkowo ją poddenerwowało.

Mężczyzna zmieszany spuścił głowę. Ciemne włosy opadły na jego czoło i dziwny nastrój gdzieś się ulotnił. Wydawało mu się, że już kiedyś tę kobietę widział. Wiedział też, że coś się z nim działo dziwnego. Jej obecność niepokojąco na niego wpływała i doprowadzała do szału na tyle, że chciał się stąd natychmiast wydostać. Drzwi na szczęście się rozsunęły i nieznajoma wyszła, nie spoglądając na niego ani razu. Patrzył na jej oddalającą się postać nagle zasmucony, że to koniec. Widział jeszcze jak puka do drzwi, które otworzyły się przed nią i ktoś zaprosił ją do pokoju. Został sam w długim korytarzu oświetlonym tylko przez migające jarzeniówki.


Kajetan nie powinien był się rozpraszać. Nie powinien był też się tak ociągać. Zostało jeszcze tylko parę sekund, by przekonał się, że pierwszy raz w swoim życiu popełnił tak poważny błąd. Jeszcze tylko chwila, by usłyszał krzyk dobiegający z gościnnego pokoju, do którego weszła wcześniej prostytutka. Był to wrzask przerażonego, mordowanego człowieka, mężczyzny którego szukał od kilku długich lat. Gdy Kajetan wbiegł do pokoju, zrozumiał, że to całe monotonne przygotowywanie się do tego spotkania, teraz nie ma już znaczenia. Na szkarłatnym dywanie (dopiero gdy się dokładnie mu przyjrzał, stwierdził, że materiał pierwotnie nie był wcale czerwony, tylko biały, a złudnego obrazu nadała mu rozmazana po nim krew) leżało rozszarpane ciało. Oczy dogorywającego mężczyzny, otwarte szeroko w przerażeniu spoczęły na wchodzącym. Kajetan widział jak źrenice na moment odzyskują ostrość i przywołują go do siebie w niemym krzyku. Podkomisarz kucnął przy ofierze. Jej usta poruszały się nie wyrzucając z siebie żadnych słów. A raczej tak sądził na początku. Gdy jednak zdał sobie sprawę, że ofiara coś chce mu przekazać, pochylił się i przyłożył ucho do jej ust. Nim mężczyzna skonał, ostatnim wysiłkiem zmusił się do wyrzucenia z siebie jednego wyrazu. Szepnął "ciemności" i po chwili jego spojrzenie zmętniało. Kajetan patrzył na trupa człowieka, który był mu niejako bliski, choć nigdy wcześniej się nie spotkali twarzą w twarz. Nie był on jego przyjacielem, ale tylko jemu mógł dotąd zaufać. Ich znajomość polegała na krótkich telefonach co kilka miesięcy. Od kilku lat tajemniczy mężczyzna dzwonił do Kajetana i dawał mu niezbędne wskazówki. Wąchacz zawsze telefonował do niego z różnych miejsc w Polsce, dlatego też podkomisarz długo nie mógł go znaleźć.

Kajetan popatrzył na ciało informatora, albo raczej na to, co z niego zostało. Wyciągnął z jego kieszeni portfel i sprawdził dane na dowodzie osobistym, ale szybko dał temu spokój widząc, że wszystko, co w nim było, musiało być fałszywe. Przezornie jednak zabrał portfel ze sobą. Patrząc na twarz Wąchacza, pozbawioną wyrazu maskę, czuł beznadziejność swojej sytuacji i ogarniający go chłód. Dopiero po chwili spostrzegł, że okiennice w salonie nie są zamknięte. Ktokolwiek zabił informatora, musiał uciec przez okno. Patrzył w ciemną przestrzeń za oknem. Nie widział żadnego drzewa, żadnego punku, za pomocą którego mógłby ktoś zejść w ten sposób z trzeciego piętra. Pewnie zastanawiałby się tak dalej, gdyby nie wejście do pokoju personelu. Dwóch młodych mężczyzn najpierw zobaczyło trupa, potem dopiero przenieśli wzrok na Kajetana, stojącego przy otwartym oknie i momentalnie ich zamurowało. Komisarz natychmiast wyjął odznakę, po czym krzyknął:

– Na co jeszcze czekacie? W hostelu zamordowano człowieka, a wy stoicie bezczynnie. Biegnijcie na dół, nikt nie ma prawa opuścić hostelu.


Mężczyźni jak oparzeni wybiegli z pokoju wrzeszcząc na cały głos. Kajetan nie zwlekał dłużej.
W paru susach dopadł drzwi i wybiegł na korytarz. Zbiegł po schodach przeciwpożarowych. Hostel od tyłu całkowicie tracił swój wdzięk. Zaśnieżone i rozjechane przez samochody dostawcze podwórze było mocno zaniedbane. Mnóstwo petów i śmieci po batonikach rozpłaszczyło się na śliskim betonowym chodniku. Zza śmietnika coś się wychyliło. Łypnęło na Kajetana dużymi żarówiastozielonymi oczami. Potem czujne czmychnęło w ciemności. Nocną ciszę rozdarły syreny policyjne. Niebiesko-czerwone światła rozbłysły w dalszej części miasta. Było widać szybko zmierzające po moście w tę stronę wozy policyjne. Kajetan nie czekał dłużej. Rozpłynął się w mroku, jak przed chwilą stary kocur przyłapany na grzebaniu w odpadkach.

BezimiennyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz