Wypadek

41 6 0
                                    

Nadkomisarz wracał z Chocenia do Włocławka. Był zły, bo będzie musiał znowu stać w korku przez roboty drogowe i zwężenie jezdni.

- Nareszcie - powiedział do siebie Dembski gdy po ponad dwudziestu minutach mógł przyspieszyć.

Szczęście nie trwało długo. Wjechał w jakieś opary ograniczające widoczność prawie do zera. znowu zwolnił. Zadzwonił Czarnecki. Dembski odebrał telefon, ale nie zdążył się dowiedzieć po co dzwonił jego starszy kolega. Przeszkodził mu nagły huk i rozbita szyba. Coś na nią spadło. Policjant zaczął hamować, wyjechał z dymu. Kierowca za nim nie zdążył się wyrobić uderzył w radiowóz.

Nadkomisarz wysiadł z samochodu. Zobaczył, że na masce jego Alfy leży człowiek w pomarańczowej kamizelce. Sprawdził puls. Nie żył. Wpatrywał się w ciało. Zdarzyło mu się już zabić bandziora w strzelaninie, ale nie kogoś nie winnego.

Z tego odrętwienia wyrwał go krzyk kobiety: Pomocy!

Minęła kolejna chwila, zanim dostrzegł, że kobieta na ręku trzymała dziecko. Krwawiło. Nie płakało.

Przyjechała karetka. Lekarz stwierdził zgon robotnika, a dziewczynka została zabrana do szpitala.

Jakiś policjant z drogówki przyszedł do niego z alkomatem. Wynik - zero promili w wydychanym powietrzu.

- Teraz zabierzemy pana na komisariat - mężczyzna chciał już wyjąć kajdanki.

- Trafię do radiowozu bez kajdanek.

Policjant złapał, go za ramię.

- Łapy przy sobie!

Na komendzie pobrano Dembskiemu, krew do analizy. Przedstawił także swoją wersję zdarzeń. Chciał się także dowiedzieć, kogo zabił. Był tak, przekonujący że młodszy sierżant mu podał jego nazwisko i nawet adres zamieszkania.

Jak łatwo jest wpłynąć na młodszych i nie doświadczonych kolegów swoim stopniem. Dembski wiedział o tym doskonale. Niby, to on przyszedł na przesłuchanie, a sam się dowiedział o Januszu Krajewskim mieszkającym na Rybnickiej.

Gdy poszedł do swojego wydziału, został wezwany natychmiast do Markowicza. W gabinecie oprócz inspektora była także zastępczyni komendanta.

- Pani inspektor ma do ciebie pewną sprawę - powiedział Markowicz i wskazał na kobietę, która wstała z kanapy.

- Proszę o broń, legitymację z odznaką, prawo jazdy. Jest pan zawieszony - wyciągnęła rękę.

- Przecież, to był tylko zwykły wypadek.

- Wypadek ze skutkiem śmiertelnym oraz istnieje obawa o możliwość mataczenia w sprawie.

Nadkomisarz stał nie wzruszony.

- Sebastian! - powiedział zniecierpliwiony przełożony.

Zawieszony policjant położył broń i dokumenty na biurku.

- Jest połowa lipca niech pan odpocznie w domu zamiast tutaj się kręcić. Wiem o tym, że naciskał pan na kolegów z drogówki.

Dembski zastanawiał się czy, to ten żółtodziób na niego doniósł, czy może wygadał się przypadkiem? A może jakaś skarżypyta podsłuchiwała?

Klara CelmerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz