Powrót boli

858 32 4
                                    

Nigdy nie zastanawiałem się nad ciemnością. Może powinienem, ale teraz jest już za późno. Teraz tkwię w nicości i zastanawiam się co takiego zrobiłem że tu utknąłem. W moim więzieniu czasem pojawiają się przebłyski wspomnień. Moich i tego przeklętego Pines'a. Znikają tak szybko jak się pojawiają i znów zostaje tylko ciemność. Wszechobecna czerń łapczywie pochłania światło wspomnień. Nic nie widzę, nic nie czuję. Nie słyszę nawet własnego głosu. Nie wiem czy mogę się ruszyć. Wiszę w nieskończonej nicości i powinienem żałować? Czego? Żałuję że, poznałem Pines'a. Żałuję że kiedykolwiek zawarłem z nim kontrakt, ale nie będę żałował tego do czego jestem zdolny, a raczej do czego byłem zdolny zanim tu trafiłem. Powstałem by nieść chaos i zniszczenie, by mącić ludziom w głowach. Jestem Bill Psotnik Cyferka. Oślepiło mnie kolejne wspomnienie które szybko znikło. Zaraz potem pojawiło się drzewo. Przede mną w nicości pojawiła się zwykła sosna. Patrzyłem na ten cud, chłonąłem go całym sobą w obawie, że zniknie. Nic takiego się nie stało, wciąż tam była i denerwowała mnie, z każdą chwilą coraz bardziej. Tak bardzo przypominała mi tego dzieciaka. Odebrałem mu niemal wszystko, a on wciąż walczył. Nienawidzę go i podziwiam. Drzewko zaczęło się rozrastać, a na jej gałęziach zaczęły pojawiać się szyszki. Korzenie robiły się grubsze. Kilka kamieni i trawa zmieniło się w tak dobrze znany mi krajobraz.
-Wodogrzmoty?! -spytałem i nagłe podskoczyłem, wystraszony własnego głosu. Mogłem się ruszyć, lewitowałem nad roślinami. Minąłem parę kamieni.
-Nie pamiętam, żebym coś tu robił- mruknąłem zdezorientowany i poprawiłem cylinder. Usiadłem na pomniku przedstawiającym moją wspaniałą osobę i przeglądałem się nie wyraźnej postaci stojącej naprzeciwko. W dłoni trzymała dziennik.
-Zaraz! To sen?! -krzyknąłem zwracając na siebie uwagę dzieciaka. Chłopak odwrócił się, a jego źrenice rozszerzyły się ze strachu i zniknął, a razem z nim wszystko inne.
-Wracaj tu, Sosenko! -krzyknąłem w ciemność. Nie wierzę, jak mogłem utknąć między snami tego dzieciaka. Ostatnie co pamiętam to podstęp Stanforda i próba unicestwienia mnie, przypuszczam że nieudana skoro tu jestem. Małe nie wyraźne bańki, które pojawiły się w moim więzieniu uderzyły we mnie i poczułem ból, złość i strach. Tak obce mi w moim życiu. Prawie. Lubiłem ból zwłaszcza w ciele innych, był często fizyczny, nierealny dla mnie, ale ten był inny. Poczułem wszystko co zrobiłem tym dzieciakom. Krzyknąłem, z gardła wyrwał mi się przeraźliwy charkot, który wciąż i wciąż roznosił się w pustce. Z każdym kolejnym echem powracającym do mnie z nikąd bańki rosły, albo ja malałem. W końcu mogłem zobaczyć w ich miejscach, ludzi i siebie. Wspomnienia. Te ze mną były szare i trochę zatrzymanie w czasie. Gdy zbliżyłem się do jednej z nich oddalały się ode mnie, żadne z nich nie dotykały się.
-No ładnie dzieciaku - mruknąłem masując pierś -porzątkujesz swój umysł lepiej od Sześciopalczastego. Cofnąłem się trochę i nieświadomy swojego błędu wpadłem w jedno ze wspomnień, było wyraźne i świeże. Mały pokoik z niebieskimi z ścianami i plakatami z pseudonaukowymi bzdurami. Na podłodze stary dywan, niegdyś czerwony, teraz bordowy. Pomieszczenia starannie posprzątane i pozbawione chaosu, wszystko miało swoje miejsce i na nim pozostać musiało. Przy biurku siedziała dziewczyna, długie brązowe włosy spływały do podłogi. Patrzyłem na Gwiazdeczkę i nie mogłem się nadziwić że, ją widzę. Malowała coś na kartce, niestety nie mogłem zobaczyć co, dla mnie była pusta.
-Braciak to był tylko sen -powiedziała po chwili ciszy.- no wiesz, takie wspomnienie.
-Nie rozumiesz. On tam był. - usłyszałem za sobą, odwróciłem się i utkwiłem wzrok w chłopaku, miał teraz może z szesnaście lat.- Jeśli wróci?
-Nie wróci, zniknął.
Zbliżyłem się do niego, pomachałem dłonią przed jego oczami, ale on nie zareagował. Wszystko inne przestało dla mnie istnieć. Patrzył w przestrzeń za mną, albo na siostrę. W swojej desperacji złapałem go za ramiona i oboje zostaliśmy wyrzuceni ze wspomnienia. Chłopak ze spokojem patrzył na mnie, jego mina nic nie zdradzała. Po chwili odepchnął mnie, a ja bałem się ruszyć.
-Bill? -spytał - To ty? Wyglądasz prawie jak człowiek.
-Prawie?- spojrzałem na swoje dłonie, były czarne jak zawsze.
-Bill. -jego głos zmienił się, była w nim niewypowiedziana groźba.- Wynoś się z mojej głowy!
Ból powrócił, czułem się jakbym był rozrywany na miliard kawałków. Pustka krążyła w moim ciele i nagle...
Zimno, jest mi tak strasznie zimno. Prawe oko piekło i nic nie wskazywało na to żeby przestało. Złapałem się za nie i od razu tego pożałowałem. Chciałem krzyknąć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z moich ust. Musiałem wziąść kilka chłodnych wdechów, żebra wbiły mi się boleśnie w płuca.
-Ból jest niesamowity. - mruknąłem, musiałem walczyć by nie zemdleć. - Umrę tu, Sosenko.
Wyciągnąłem rękę w stronę drzewa i ogarnęła mnie ciemność. Gdy się obudziłem leżałem w błocie, deszcz spadał na mnie wielkimi kroplami, a ciało wciąż mnie bolało. Zignorowałem uczucie pękających mięśni i spróbowałem wstać. Pierwsza próba skończyła się tym, że znów leżałem w błocie. Spróbowałem znów i tym razem się udało. Szczęśliwy, że wstałem zrobiłem krok do przodu, poślizgnąłem się i upadając uderzyłem głową o kamienny cylinder.
-Ała - wydusiłem z siebie i zaśmiałem się nerwowo.
W końcu udało mi się stanąć na obolałych i trzęsących się nogach i zrobiłem krok, tym razem się nie przewróciłem, ale moja noga zatonęła w błocie po kostkę. Oby to nie była moja nowa pozycja w świecie. Po kilku próbach przeszedłem kilka metrów i dumny z siebie wyprostowałem się uderzając głową o gałąź.
-Uwzięliście się na mnie?- mruknąłem masując głowę, jakie było moje zaskoczenie, gdy pod palcami poczułem włosy. Gładziłem je i zastanawiałem się jak mogą wyglądać.- To nawet miłe.
Szedłem, mam wrażenie, że kilka godzin choć wiem, że jestem niedaleko tego przeklętego posągu. Nad ranem dotarłem do miasta. Wyczerpany oparłem się o tabliczkę z napisem ,,Witamy w Wodogrzmotach Małych" i uśmiechnąłem się złośliwie. -Wodogrzmoty, jak dobrze znów tu być. -mruknąłem słabo i upadłem na ziemię.
Minął mnie samochód z głośnymi nastolatkami. Chyba mnie nie zauważyli. To dobrze. Jestem demonem snu i chaosu, a czołgam się jak robak w stronę cywilizacji. Chodziłem po ulicy i szukałem miejsca na przeczekanie burzy. Z każdym krokiem byłem słabszy. Głód i zmęczenie stały się moimi najgorszymi wrogami. Usiadłem w budce telefonicznej, przetarłem twarz mokrym od deszczu rękawem. Spojrzałem w niebo, pogoda nie miała zamiaru ustąpić, a mi było coraz bardziej zimno. Schowałem twarz w kolanach i zasnąłem. Obudziło mnie silne szturchanie.
-Dzieciaku, wynoś się stąd. To nie miejsce do spania.- warknął policjant.- Wracaj do domu.
Ruszył wzdłuż chodnika zostawiając mnie w osłupieniu.
-Ja nie mam domu. - szepnąłem ze smutkiem.
Rozglądałem się dokoła zastanawiając się gdzie jestem. Na ziemi znalazłem złotówkę, złapałem ją szybko i za smutkiem stwierdziłem, że to za mało żeby kupić sobie coś do jedzenia. Wstałem na tyle szybko na ile pozwalał mi ból i wrzuciłem monetę do automatu. Znalazłem nazwisko Pines w książce telefonicznej i wykręciłem numer. Sygnał ciągnął się w nieskończoność, kiedy chciałem odłożyć słuchawkę nagle odezwał się głos.
-Halo? Słucham?- głos Forda sprawił, że nie wiedziałem po co dzwonię.
-Dipper zawsze odbierał telefon. - wyksztusiłem z siebie.
-Jesteś jego kolegą? -spytał. -Dippera jeszcze nie ma, powinien wkrótce przyjechać z siostrą. Jak się nazywasz? Przekaże mu, że dzwoniłeś.
-Ja... -zastanawiałem się przez chwilę co odpowiedzieć. -Jestem nikim.
Odłożyłem słuchawkę i oddaliłem się od budki w obawie, że Pines będzie w stanie mnie namierzyć. Upadłem w małym, ciasnym zaułku i nie mogłem już wstać.

W naszym wymiarze Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz