Rozdział 7

655 42 62
                                    

***

Zobaczyłem jakieś światło. A potem było go coraz więcej i więcej. Czy to niebo? Modliłem się, żeby tak było. Chyba na to zasługuję, prawda?

Nie. Nie zasługujesz. Jesteś kłamliwym śmieciem.

Więc z racji tego, nie obudziłem się w niebie, ale gdzieś indziej. I co było najdziwniejsze - czułem. Żyłem. Miałem ciało. Czyli nie umarłem. 

Dosyć wolno łączyłem fakty, przecierając oczy i rozglądając się ze zdziwieniem po pomieszczeniu. Gdzie jestem? Pokój był jasny i bardzo przestrzenny. Wiele miejsca było niezagospodarowane niczym. Ot tak, szafa w kącie, stolik w drugim, wielkie lustro, jeszcze większe okno, zajmujące całą prawą ścianę i komoda obok łóżka, na którym się znajdowałem... podłoga była w całości wykonana ze złotego marmuru, podobnie jak ściany, które jednak były nieco bardziej beżowe. To co mnie raczej zdziwiło, to to, że praktycznie wszystkie meble były pozłacane i wyglądały na bardzo cenne. Co ktoś taki jak ja, robi w takim miejscu jak to?

Przyjrzałem się dokładniej. Okno było jednak zakryte kratami, przez które jednak wpadało mnóstwo światła. Po obu stronach łóżka, a raczej ogromnego łoża, wypełnionego ozdobnymi poduszkami były dwie kolumny, do sufitu, jak w jakimś pałacu. Po moim prawym boku ze zdziwieniem odkryłem jeszcze toaletkę z lustrem w kącie, a na lewej ścianie drzwi, których ogółem w pokoju było dwoje. Któreś musiały prowadzić na zewnątrz.

Zacząłem znów się zastanawiać, co tu robię. Wyspa... moje kłamstwa... tygrysia wdowa... piraci... ręka Cole'a... Nadakhan... Zaraz, tak! Nadakhan! Porwał mnie - uświadomiłem sobie ze zdumieniem, wciąż rozglądając się po pomieszczeniu. Konstrukcja przypominała trochę tą ze świątyni Yanga, ale była bardziej odświeżona.  Ale Jay tłumoku, nie zastanawiaj się nad wystrojem! Pora stąd spieprzać.

Wstałem ociężale i po chwili skierowałem się w stronę drzwi. Po drodze jednak odruchowo spojrzałem w lustro. I zamarłem. Nie wyglądałem jak ja! Gdzie moje ubrania??

Miałem na sobie niebieskie spodnie typu alladynki, obwieszone jakimś złotem. Na mojej głowie było coś a'la diadem, ale przypominający raczej srebrny łańcuszek z ozdobnym szafirem na moim czole. Z szokiem odkryłem na swoim torsie bluzkę, a raczej coś w rodzaju bardzo krótkiego, błękitnego topu z dekoltem. Co ja baba jakaś? Zdjąłbym to z siebie, gdyby nie fakt, że nic pod tym nie miałem... Lepiej być ubranym, niż nagim Jay. Odetchnąłem spokojnie i już miałem chwytać za klamkę, kiedy coś mnie powstrzymało. A konkretniej, coś jakby powstrzymywało moją nogę. A był to żelazny łańcuch, przyczepiony do nogi niewiarygodnie ciężkiego łoża. Szarpnąłem ponownie, ale to spowodowało tylko większy ból w kostce. W takim razie moce! 

Wyprostowałem ręce i nakierowałem na łańcuch, jednak nic się nie stało. Hm? Jak to? Spróbowałem ponownie, ale znowu nic.

- Możesz próbować do woli. Są za stali, blokującej twoje moce. - usłyszałem za sobą jednego z piratów, po czym odwróciłem się. Był to zastępca Nadakhana, chyba miał na imię Flintlock. Zauważyłem, że trzyma w dłoni broń, więc uniosłem ręce bezbronnie. Wąsacz podszedł i odpiął mnie z łańcucha.

- Kapitan chce zjeść z Tobą kolację. I to nie jest zaproszenie - Flintlock stanął za mną i ostrzegawczo przeładował broń. Przełknąłem ślinę i zacząłem iść w kierunku przez niego wskazywanym. Starałem się zapamiętać coś po drodze, ale to było na nic. Wszystkie korytarze wyglądały tak samo i były tak samo zawiłe. Po chwili zostałem siłą wepchnięty do sali, w której znajdował się sam dżin, a drzwi za mną się zatrzasnęły. Już czułem, że to się dobrze nie skończy. Pomieszczenie wydawało się być kajutą kapitana. W rogu stało łóżko, po prawej szafa, a na środku wielki stół z mnóstwem jadła.

Lego Ninjago - DelarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz