Rozdział 11

396 36 7
                                    

~~~~

Ciemność.

Pustka.

Nie czuję już nic.

Moje oczy, niegdyś niebieskie, teraz wyblakłe i poszarzałe, pełne zimna i obojętności. Moje usta, wiecznie uśmiechnięte i gadatliwe, teraz opuszczone w dół i zamknięte prawie zawsze. Moje brwi, kiedyś uniesione, teraz gwałtownie ściągnięte. Moje policzki, wiecznie rumiane od śmiechu, teraz blade i chłodne. Nie obchodziło mnie już nic.

Nawet on.

Szybko przetarłem lekko zakurzone lustro w kącie mojej kajuty, a następnie skierowałem się na główny pokład. Wszyscy piraci już słodko spali, pogrążeni w śnie, prawdopodobnie po kolejnej, wieczornej zabawie przy butelkach rumu.  Ominąłem zgrabnie ciała piratów, które leżały gdzieniegdzie na deskach i usiadłem przy kracie, która prowadziła do więzienia tych małych, nędznych gnid. Położyłem się na wznak, tak, żeby wszystko słyszeć, ale tak, żeby mnie nie było widać i nasłuchiwałem z pewną ciekawością i rozbawieniem.

- ... Mam nadzieję, że nic mu nie jest... Nie chciałbym, żeby cokolwiek mu się stało... - usłyszałem przemęczony głos czarnowłosego, który prawdopodobnie próbował przerwać któryś z łańcuchów.

- Daj spokój, nie przerwiesz! Możesz sobie być silny jak tur czy dąb i tak to nic nie da...  Łańcuchy blokują nasze moce.- ofuknął go blaszak z irytacją w głosie. Zachichotałem pod nosem. Głupcy...

- Ale musimy coś zrobić, tak??? Nadakhan nie może... - zaczął Lloyd, ale nagle przerwał wpół zdania słysząc prawdopodobnie mój chichot. Natychmiast się zamknąłem i schowałem bardziej.

- Jay. - usłyszałem niepodważalnie poważny głos Cole'a, któremu mało kto umiał się sprzeciwić. Rozpoznał mnie tylko po chichocie, naprawdę mam aż tak charakterystyczny śmiech?

- Jay, pokaż się. Wiem, że to Ty. - powtórzył znów, a ja z przekąsem wychyliłem się lekko za górnej kraty.

- Czego? - odburknąłem niemiło, zaciskając zęby.

- Czemu nas podsłuchujesz?

Cisza. Myślałem gorączkowo nad odpowiedzią, która byłaby godna Delara V'Corazóne. Niestety nic mądrego nie wpadło mi do głowy, zamilkłem więc.

- Jay... - usłyszałem znowu głos Cole'a, ponaglający mnie do odpowiedzi.  Głuche milczenie.

- On Ci to robi na złość Cole, jak to zresztą całe życie miał w zwyczaju... - parsknął Lloyd, a ja prychnąłem. No tak. Przecież tylko z tego jestem znany. Dokuczania JAŚNIE PANIE WIELMOŻNEMU WŁADCY WSZECHPOTĘŻNEJ ZIEMII Cole'owi Brookstone. A ja? Ja się nie liczę. Zginąłbym - nie zatęskniliby. Umierałbym w bólu, cierpieniu i torturach - zaśmialiby się mówiąc ,,Jay przestań, my gorsze rany odnosimy na co dzień w walce". Byłem dla nich niczym. Czemu więc miałbym być dla nich miły?

- On tam jest nadal, słychać go. - zauważył Zane, a ja nie wytrzymałem. Otworzyłem z hukiem klapę i wskoczyłem do środka, a moje buty odbiły się głośnym stukotem na starej, drewnianej podłodze.

- Jaki on, co??! - przystawiłem blaszakowi nóż do przewodów i popatrzyłem z premedytacją po przerażonych twarzach  ninja - On, on, cały czas on. Trochę szacunku... - naciąłem lekko jeden przewód - albo zginiecie gorzej niż przez samo uwięzienie w mieczu. Jestem Delar V' Corazóne, a nie jakiś tam mały, słaby Jay Walker, jasne??! - zahuczałem, aż odbiło się to echem na całym pokładzie - Nie denerwujcie mnie lepiej. - odszedłem parę kroków i przysiadłem na drabinie obok, patrząc z odległości na wszystkich badawczo.

Lego Ninjago - DelarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz