Kierowca wystawił nas blisko najtańszego motelu, jaki znaleźliśmy, na jakimś zadupiu, trzydzieści minut od baru. Weszliśmy do środka, dzwoneczek zrobił dzyń dzyń. Od razu czuć było, że jest bardzo słabej jakości, syf i smród, waliło połączeniem szczochów, rzygów i krwi. Wychudzony facet z podkrążonymi oczami za ladą popijający sobie tanie piwo dał nam klucze do pokoju i jeszcze rzucił, że to najczystszy, jaki mają.
Nie było mnie stać na nic lepszego. Upierałeś się, że zapłacisz za mnie, ale mogłeś sobie mówić i mówić, jak do słupa albo ściany. Nienawidziłem być dłużnikiem, nawet jeśli nie chciałeś, żebym oddawał. Nie bawiłem się w takie rzeczy, czułbym się niczym jakaś pijawa, która wykorzystuje swojego kumpla.
Zawsze było u mnie krucho z kasą. Matka czasem pytała mnie, czy na obiad chcę chleb z keczupem, czy z musztardą, często nawet na ogrzewanie nas nie było stać w czasie zimy. Grzałem się przy palnikach od kuchenki albo zapalniczce, czasem kończyłem z zapaleniem oskrzeli po lodowatych kąpielach. Ktoś mnie tam kiedyś próbował obrażać, że stare podniszczone ubrania noszę, ale ja nie dawałem nikomu się poniżać. Od razu załatwiałem sprawę, często za pomocą pięści, bo tak mnie zawsze uczono, że się je załatwia.
Wcale nie byłem dumny z tego, w jaki sposób teraz zdobywałem kasę.
Nasz pokój był niewielki, dwa drewniane łóżka po przeciwnych stronach z pościelą w banany. Srebrne rolety były przysłonięte, a na zarysowanym i poprzypalanym stoliku leżała popielniczka i zużyta prezerwatywa.
– Idę odcedzić kartofelki i lecimy – puściłeś mi oczko. Rzuciłeś plecak na podłogę i poszedłeś się wysiurać.
Było grubo po dwudziestej drugiej, kiedy opuszczaliśmy motel. Przed budynkiem siedział jakiś pijak i bełkotał coś do nas, żebyśmy mu rzucili euro, żeby mógł spełnić marzenie. To rzuciliśmy, żeby spełnił i znowu się nachlał.
Weszliśmy do lokalu, ludzi było sporo. Od razu zajęliśmy miejsca przy barze. To nie do końca moje klimaty, wolałem bardziej obskurne bary. Miałem wrażenie, że w nich dzieje się więcej, przeżywa się bardziej pokurwione rzeczy. No i czułem się tam jakoś bardziej swojo. Luksus to nie mój styl.
– Na co macie ochotę? – zapytał wytatuowany barman z długimi włosami. Wyglądał na takiego typowego metala.
– A co polecasz?
Barman widocznie się zapalił, nieco podjarał.
– Zależy, czy macie ochotę na coś oldschoolowego jak Manhattan, czy White Russian, czy coś czysto firmowego, wymyślonego przez nas. – mężczyzna wskazał na tablicę, były tam jakieś nazwy "Gwieździsta Noc" "Czerwona Winnica" czy "Kwitnący migdałowiec" oraz opisy co zawierał drink.
Obaj przelecieliśmy wzrokiem po tablicy, ale barman znowu się odezwał.
– Van Gogh pijał green fairy, mocny likier absyntowy. W tamtych czasach przez dużą zawartość tujonu był halucynogenny. Jego również serwujemy, oczywiście w obrobionej wersji.
Poczułem na sobie twój wzrok i wiedziałem co ci chodzi po głowie.
– Chcesz, żeby trener dostał szału? Jak będziemy zkacowani to nam chyba facjate przemebluje. Daj nam coś lekkiego. – ostatnie słowa skierowałem do barmana.
– Ja znam sposób, żeby sobie wypić jak facet, ale jednocześnie zostać trzeźwym – oznajmił barman i nagle wyjął spod lady cytrynę oraz nóż. – wystarczy, że zalejesz oko sokiem z cytryny.
– A można od tego dostać, nie wiem.. zapalenia oka albo umrzeć na okowstrząs? – spytałeś zaciekawiony.
– Nie próbowałem nigdy. Zawsze chodziło mi tylko o to, żeby spruć się jak najszybciej, więc wlewałem sobie wódkę przez oczodoły.
CZYTASZ
Bromance
Actionmam wrażenie, że jesteśmy po prostu spizgani i napaleni. czy to tylko ja tak mam, ziomo? tylko Bromance może być wieczny. (nowa wersja)