dix-huit

7.8K 677 351
                                    

Idziemy powoli jak lunatycy. Jesteśmy lunatykami. Idziemy przez sen.

Szwendaliśmy się jeszcze przez kilka godzin, minut albo sekund. Bywało tak, że chodziłem o kulach, bywało też tak, że o tym zapominałem. Wtedy dredziarz lub ty przypominaliście mi o tym. Gdy twoje oczy stykały się z moimi wypłukane w brunatnoczerwonym bromie, zapach chloru wypełniał moje płuca. to ja tu kurwa wydaję polecenia - oboje byliśmy tego typu typami.

Po siódmej staliśmy za szkołą, popalając Camele. Przed nami zalesione podwórze, jesteśmy od tej strony niedostępni, niewidoczni. W strumieniu przepływającej rzeki odbijają się sceny dzisiejszej nocy, nasączone niezrozumiałym dziecięcym sentymentem.

– Pamiętasz jak gonił nas ten glina? – spytałeś i skiepałeś na zwiędniętą trawę. z twojej twarzy nie znikał głupawy uśmiech. – ziomo zrobił formację żółwia, a typuś przejebał się o ciebie i wyrył tą zdeformowaną mordą o gruz. no ci mówię stary on wyglądał jak jeden z twoich starych.

Mieliśmy po dwanaście lat i ukradliśmy jakieś bzdety, słodycze z monopolowego. Złapał nas ochroniarz i mieli wezwać naszych rodziców. W pewnej chwili dałeś cynka swoim wzrokiem, który mówił naszym własnym wykreowanym językiem. Uciekliśmy. Gdy już bardzo się zmęczyłem przypomniała mi się formacja żółwia, która miała chronić przed niebezpiecznym psem. W ten sposób uratowała mnie przed niebezpiecznym psem.

Znikąd pojawił się Vince. Platynowe kosmyki miał w takim nieładzie jakby go piorun pierdolnął, a piżama w różowe flamingi i kroksy na stopach dodawały mu dripu.

– Stary, gonią cię, te typy z zarządu buraczanych łbów– rzucasz na przywitanie i gasisz niechcący peta o(co wątpliwe w prawdzie rzeczy) dziób jednego z flamingów jego piżamy, wypalając mu dziurę, a to wszystko dlatego, ze Vincent rzucił się w twoje ramiona. – Ej, ej, nie tykaj mnie, brudasie. Może i się nie myłem, ale spranie brudu twojego upośledzenia jest, kurwa, a-wykonalne – mówisz ironicznie, gdy Vincent wydaje z siebie dziewiczy pisk, w momencie, kiedy gasnący pet przysmaża jego skórę.

– Pascal, babcia umówiła mnie z proboszczem Barnabé na rozmowę ze względu na moje podanie do seminarium – mówi na jednym wydechu, pocierając poparzone miejsce – które napisała i wysłała za mnie!

– Ł o kurwa, – zacząłeś rechotać. – nie powiem, chodziłbym na mszę, prowadzoną przez takiego seksownego księdza jak ty. Załatwisz mi pogrzeb?

 – To, że jestem oddany Bogu, nie znaczy, że chcę zostać księdzem. Chcę mu śpiewać moje pieśni, a nie dać się umysłowo wykastrować...

– Aż mi się przypomniało jak ksiądz wręczał mi do pyska hostię i polizałem go niechcący po ręce, a potem tylko obraz jak kłębi sobie starostę – rzucił Nate, który przed szkołą nie szczędził sobie lufy z zielonym pędem. 

– Był takim jebanym ciachem jak nasz Vince? – mówię, trącając Vincenta ramieniem i rechotając jak umierające zwierzę.

– Ta, chciałem mu się dobrać do sutanny.

– Musisz iść ze mną do kościoła i przestań udawać satanistę, żeby denerwować starsze panie. Musisz iść ze mną i pomóc mi się z tego wyplątać.

– Stary, ta zdzira Madeleine ma urodziny za niecały dwa tydzie, odwal jej jakąś mszę. Będzie kurwa dosłownie wniebowzięta. Zdziry jak Madeleine kochają Jezusa.

BromanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz