seize

9.3K 732 735
                                    

Wpatruję się w ciebie z góry, jestem jak zalany w trupa, bo woda, która spływa po twojej bezkrwistej twarzy to gin z tonikiem.

Przenika przez pory w skórze, przez oczy i usta.

Jesteś bladolicy, nie anemiczny, jak mleko ryżowe, poltergeist w twoich oczach, z których wypływa denaturat i miesza się z ginem. Jesteśmy umoczeni w śmierci etanolowej.

Gapiłeś mi się prosto w oczy i brałeś go do buzi, wykonując niedbałe ruchy głową. Podtrzymywałeś resztę mojego twardego członka dłonią i wydawałeś z siebie lubieżne, gorszące westchnięcia jak w tanim porno.

Gapiłeś mi się prosto w moje zamglone gały, tymi swoimi kipiącymi bezbożnością, rumiany na twarzy od ciepła unoszącego się w powietrzu i podniecenia jak po łyknięciu niebieskich tabletek dla byków, z lśniącymi policzkami, sklejonymi kępkami włosów na czole.

– Dojdziesz tak szybko jak zrobiłeś się przeze mnie twardy? – wytarłeś brodę ze śliny, gdy na chwilę wyjąłeś go z ust, żeby zaczerpnąć tlenu.

Znowu zacząłeś mi ssać i bawić się główką - liżąc lubieżnie, zataczając kółka językiem wokół napletka i zasysając się na końcu mojego członka, wszystko, żeby mnie rozdrażnić powolnością tych czynności. Pchnąłem biodrami, wpychając ci go głębiej do ust, a ty zakrztusiłeś się, ale nie dałeś się tym zbić ze swojej roli - twoje oczy zaszły ciernistą mgłą, ciemną i gęstą i znowu wydawałeś z siebie wyuzdane westchnięcia - jak obciągająca tania męska dziwka.

Wyjąłeś go, gdy byłem już blisko. spostrzegłeś to, bo uchyliłem usta, zacisnąłem mocno dłoń na twoich włosach i poruszyłem się, czując jak przechodzą mnie dreszcze przekuwające skrawki skóry jak igła, tworząca tatuaż - miałem wypisane wszystko na twarzy. Miałem się spuścić. A tu stop-klatka. Nie graliśmy w pornolu, nie musiałem wytrzymywać długo. W podbrzuszu mi aż zasyczało, sapnąłem dziwnie i groźnie, jakbym miał ci zaraz zrobić jakąś krzywdę. Wypowiedziałeś tym czynem Zrób mi jakąś krzywdę.

Zmieniłeś pozycję i pokazałeś mi swoje zaczerwienione kolano, przesuwając po nim mokrymi palcami.

– Chyba nie nadaję się na granie w pornolu. Już mi odpadają kolana – rzuciłeś, prześmiewczo i z kpiną, wiedziałem, że robisz to specjalnie, bawisz się mną.

To całe twoje obrzydliwe, rozpustne jak sodoma show. Bawiłeś się w coś, tylko czort wie w co. Czułeś, że to ty kontrolujesz wszystko, nawet podczas ssania mojego fiuta.

– Wracaj tu – sapnąłem despotycznie, nie chciałem sprzeciwów, bo byłem na granicy wytrzymałości i nie zgrywałem niedostępnego.

Zaśmiałeś się szyderczo. jakbyś miał mnie w garści. Podniosłeś się. Widać, że byłeś już trochę pijany po tych piwach. Inaczej nie zdobyłbyś się na coś takiego. O cholera, albo bruceloza, inna choroba zakaźna. nie wierzyłem, że kumpel mi obciąga, miałem to gdzieś, teraz myślałem fiutem.

– Wracaj na kafelki i skończ robotę – złapałem cię za brodę, patrząc ci prosto w gały. Prawie łączyły się ze sobą. moje brudnoszare z cząsteczką zieleni i twój denaturat zatruwający moje plugawe jezioro.

Złapałeś mojego mokrego od wody i twojej śliny członka i zacząłeś mi walić, nie przestając się we mnie wpatrywać. Posapywałem zadowolony. Miało to trwać ponad wieczność - w moim umyśle.

BromanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz