dix-sept

7.4K 689 311
                                    

Szklany szok przepływa przez tęczówki mojej mamy, rozbija je, jakbym rzucił butelką z trunkiem w ścianę. Nie, w te jej utyrane istnieniem oczy.

Fagas jest tak zachlany, że trudno mu się zebrać z kanapy, żeby poczęstować mnie swoją pięścią, którą niedawno ścierał rzygi z parszywej mordy.

– Leć – mówi moja matka, łzy skapują po jej policzkach. Obumarłe policzki, jakby zakryte tonem martwego naskórka, zmordowane jak wszystkie przeżyte chwile, zakrapiane alkoholem. – proszę cię, idź stąd. Zadzwonię do ciebie, wszystko będzie dobrze – wydusiła przez zaciśnięte wargi ledwo słyszalnie, chrypliwie. Nasze oczy spotkały się w innym świecie na kilka sekund. Obroniła mnie przed nim. Nie obwiniła.

Ophelie przeżyła podobne sytuacje już pierdyliard razy, nigdy jej nie uderzył, ale nieraz wyzywał od suk, robił z siebie władcę i pana tego dziadowa, który powinien być moim domem. Moja mała siorka nigdy się nie dawała, miała dobry łeb, jechała po nim jak po podziurawionej drodze.

Ophelie pomogła mi się podnieść. W głowie miałem istną rozpierduchę. Mecz. Twoje usta. Chlejuś. Potrzebowałem pięciu milionów kaw, żeby się obudzić. Nie potrafiłem wygodnie ustawić nogi, przy silniejszym stąpnięciu pulsowała tępym bólem. Nie powinienem jej nadwyrężać. Nawet mała kontuzja mogła zniszczyć sportowca.

– W bidulu powinieneś był skończyć, ty pieprzony pasożycie –  wypowiada, śliniąc się i krwawiąc z wargi, w którą dostał moją pięścią. Nie widzę jak spuchnięta jest, bo zakładam bluzę przez głowę w przedpokoju. – co ja pierdolę, stamtąd dawno wyrzuciliby taką porażkę życiową na zbity pysk. do wojska powinienem był cię wysłać – dziadu gadał bzdury, zapewne zataczając się te i wewte, jak kołowrotek. Jego głos, jego morda, jego ruchy to śmiertelna trucizna. Zabiła moją mamę i próbowała dopaść mnie. Mogłem co najwyżej zrobić z niego wycieraczkę.

– Chodź ze mną. Zagramy w chowanego przed dziadem – mamroczę do ucha mojej siostry. Pociągnąłem za tym wspomnienie dzieciństwa, gdy chowaliśmy się przed zapijaczonymi mordami, poharatanymi dłoniami, wyparowanymi umysłami tych wszystkich umarłych alkoholików.

Siorka kiwnęła głową i uśmiechała się prześmiewczo. Niebo runęło, podziurawiło się, mocz Boga spływał nam po twarzach, gdy opustoszałą drogę nawijaliśmy o 1000 sposobach na śmierć tego dziada. Czysto teoretycznie.

Zaprowadziłem Ophelie pod dom jej psiapsióły. Długo przytulaliśmy się przed pożegnaniem. Moje oczy były szerzej otwarte, w ogłupieniu, bo od dawna nie przytulałem nikogo. Nie chodziło o uściski na pożegnanie. Czułem jej serce na sobie, jakby były złączone w jakiś nierozwiązalny supeł, który tępił każde nożyce, które próbowałby go rozciąć. Tym była dla mnie nasza relacja.

– Jesteś jak taka durnostojka, po co to komu, a jednak potrzebne w moim życiu – wyraziła mi miłość.

– Dam ci taki wycisk, że zrobię z ciebie tę szczotę do czyszczenia kibla, kochana siostrzyczko – ostatnie dwa słowa mówię sarkastycznie.

Zbliliśmy pionę. Umówiliśmy się na siłkę, gdy ta noga zacznie już działać.

– I jak się dowiem, że ten przydupas ma coś do ciebie to na następnym meczu będzie, kurwa, grał jako krążek. – mówię o tym całym pieprzonym Theo.

Ophelie przeklina na mnie, wyzywa mnie i pokazuje faka na do widzenia.

Zobaczyłeś mnie na wycieraczce przed swoimi drzwiami, całego zmoczonego, zmiętego jak stary paragon.

To było naszym rytuałem.

BromanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz