Miasto nad Jeziorem było oblane nikłym blaskiem słońca, który przemykał między drewnianymi budynkami wznoszącymi się wysoko ponad poziomem linii wody. Gdzieniegdzie z kominów wydobywał się szary dym, a powietrze drżało od życia toczącego się w sercu miasta. Adrienne stała w oknie, obserwując mężczyzn rozkładających stragany po drugiej stronie ulicy, usiłując zignorować odgłosy zza jej pleców. Gdy jej ojciec, Zarządca, wstawał koło południa dbał tylko o dwie rzeczy - kieliszek brandy i tłuste ciężkie śniadanie. Alfrid krążył wokół niego jak sęp, gotowy, żeby spełnić każdą jego zachciankę i trochę mu się przypodobać, jak to miał w zwyczaju. A sam ton jego głosu był w stanie wyprowadzić kogoś z równowagi.
- A jak sytuacja w mieście, Alfrid? - spytał Zarządca ponad swoim talerzem, gdy sięgał po nowy kieliszek wypełniony bursztynowym płynem.
Adrienne spojrzała kątem oka na Alfrida, niemal spodziewając się jakiej udzieli odpowiedzi, gdy z głębokim westchnieniem odkładał kryształową karafkę na stół.
- Nie jest najlepiej - odparł zbolałym tonem. - Obawiam się, że znów mamy problemy z wiernością naszych ludzi. Chyba ktoś chce wzniecić bunt.
Zarządca uderzył otwartą dłonią w stół z oburzenia.
- Co?! Kto?
- Bard Łucznik, Najjaśniejszy Panie.
Przy tych słowach jego wzrok jakby mimowolnie skierował się ku córce Zarządcy, która przez cały czas nawet nie drgnęła, choć w jej spojrzeniu dostrzegł błysk, który w ostatnich miesiącach pojawiał się coraz częściej, gdy tylko była mowa o Bardzie. Alfrid zaczynał mieć mocne podejrzenia co do relacji łączących tę dwójkę. Już zbyt wiele razy widywał ich rozmawiających ze sobą, żeby uznać to za przypadek. Zresztą, zawsze stawała po jego stronie, tak jak teraz.
- Wątpię w to, Alfridzie - odparła, odwracając się. - Łucznik nie ryzykowałby podejmowania takich kroków. Ludzie dażą go sympatią, to wszystko. To ty zawsze wysyłasz za nim w pogoń strażników i swoich agentów.
- A skąd ty masz takie informacje? - spytał podejrzliwie mrużąc oczy Zarządca.
- Umiem słuchać. Wiesz, że spędzam sporo czasu w mieście. Ludzie są zbyt zmęczeni ciągłą pracą, żeby się buntować.
- Więc, okazuje się, że Bard ma za mało pracy, bo nic nie tępi jego języka - syknął z nienawiścią Alfrid.
- Przestań wreszcie, Alfridzie! - warknęła Adrienne. - Zostawisz tego mężczyznę w spokoju i zajmiesz się poważniejszymi sprawami. Wczoraj dostarczono piętnaście beczek wypełnionych rybami dla mieszkańców, ale dziwnym trafem duża ich część zniknęła. Masz się dowiedzieć, co się z nimi stało. A teraz panowie wybaczą, muszę sprawdzić jak się mają sprawy, bo zdaje się, że niektórzy zbyt lekko traktują swoje obowiązki.
Zarządca z uśmieszkiem odprowadził wzrokiem swoją córkę, gdy pełnym godności krokiem wychodziła z sali, a Alfrid zacisnął zęby po swojej burze. Oczywiście, że Adrienne wiedziała co się stało z tymi beczkami - Alfrid przehandlował je w oddalonym o kilka mil miasteczku i zysk wsadził do własnej kieszeni - i teraz zwróciła na nie uwagę swojego ojca, który choć nie bardzo przejmuje się mieszkańcami, to bardzo interesuje go na co idą pieniądze z miejskiego skarbca. Teraz jednak jego zastępca postawił sobie za punkt honoru, żeby dowiedzieć się co dokładnie robi ta panna gdy spędza całe dnie wśród mieszczan.
***
Adrienne niedbale upięła swoje bujne brązowe loki i naciągnęła kaptur na głowę, wychodząc z wnętrza swojego domu. Jako, że jej ojciec był Zarządcą, to do niego należał najbardziej wystawny i największy budynek w całym mieście. Architekt nie postarał się za bardzo, jeśli miał nadzieję, że z zewnątrz nie będzie się szczególnie wyróżniał. Wystarczyło spojrzeć w witrażowe okno głównej sali, w której znajdowała się biblioteka i gabinet albo na westybul, do którego wpływały wody jeziora, a gdzie czekała piękna i złocona łódź, której wykonanie warte było chyba budowy dwóch nowych katedr.
CZYTASZ
In Tolkien's World.
FanficPolskie imaginy i preferencje z postaciami wykreowanymi przez Tolkiena w Władcy Pierścieni i Hobbicie.