Ostatnio dni mijały mi bardzo ciekawie. Nie powiedziałbym, że doskonale miło, ani że całkowicie okropnie, tylko po prostu nie nudno. Spojrzenia i pocałunki dzielone ukradkowo z Alex'em były jednocześnie cudowne, jak i po prostu cholernie stresujące.
W szkole milczałem jak grób, ignorując pytania Mayi z takim zacięciem, że w końcu dała sobie spokój. A, szczerze mówiąc, nie miała najmniejszego powodu odpuścić po tym, jak natknęła się na mnie i chłopaka w szkolnej szatni, stojących podejrzanie za daleko od siebie z trochę nazbyt potarganymi włosami. Cóż, najwyraźniej doszła do wniosku, że skoro nie chcę o tym rozmawiać, to mam jakiś powód.
A tak swoją drogą... można by pomyśleć, że to dziwne, że tak ryzykowaliśmy w szkole, prawda? Z jakiegoś powodu jednak Alex znacznie bardziej stresował się robić cokolwiek w domu. Nawet siedzieć za blisko siebie.
Siedzieć. Za blisko. Siebie.
Zastanawiające...
Czy raczej niezbyt. Łatwo było domyślić się, że to reakcji rodziców najbardziej się bał. Z jakiegoś powodu. Którego chyba nie chciałem znać. I choć nie miałem pojęcia czy to oni jakoś zawinili, czy po prostu Alex'a ponosiła wyobraźnia i stresował się na wyrost, zacząłem mimowolnie żywić do tej dwójki urazę. Odruchowo analizowałem każde ich słowo podejrzliwie, wkładając w ocenianie ich więcej pesymizmu niż realizmu, co nie było w moim stylu. Zwykle niczego nie zakładałem na czyjś temat, tylko brałem pod uwagę czyste fakty. Albo przynajmniej starałem się tak robić. Z rodzicami Alex'a miałem jednak problem. Dlatego, kiedy pomagałem raz mojemu tacie i ojcu chłopaka naprawić przeciekający dach, a Marcin próbował poprowadzić ze mną lekką rozmowę, jak to znajomi rodziców zwykle mają w zwyczaju, nie mogłem powstrzymać się od wyciągania z każdej jego wypowiedzi najgorszych wniosków.
- Jak tam szkoła, chłopcze? – odezwał się, zadając najbardziej neutralne, najbardziej nudne pytanie pod słońcem. I powiedział „chłopcze". „Chłopcze", do cholery. Kto tak mówił?
- W porządku – nie wysiliłem się, i tak większość uwagi poświęcając wybieraniu najbardziej odpowiedniego rodzaju gwoździ do przybicia jednej z deseczek, które miały zatrzymać przeciek dachu. Nie miałem zielonego pojęcia czemu było nas potrzebnych aż trzech do takiej prostej roboty. Może tata chciał sprawdzić jak sobie poradzę, a pan Marcin też był ciekawy, więc zabrał się z nami? – Te chyba będą dobre, nie? – zwróciłem się do ojca, pokazując mu jeden z dłuższych gwoździ.
- Idealne – ucieszył się tata. Więc jednak. Robił mi sprawdzian z praktycznych umiejętności życiowych. Co z tego, że pewnie nigdy nie będzie mnie stać na dom z ogrodem i po prostu wynajmę mieszkanie, w którym nie będę musiał martwić się przeciekającym dachem, bo od tego jest właściciel budynku? Nie, żebym narzekał. Nie miałem nic przeciwko popracowaniu trochę w sobotnie popołudnie. Nie byłem aż takim haterem świeżego powietrza, nawet jeśli nienawidziłem wszelkiego rodzaju sportów.
Zabrałem się za przymiarki deseczek do szczeliny. A może przydałoby się też trochę papy? Nie będzie wyglądać oszałamiająco, ale w tym miejscu i tak nie będzie widać...
- Jakie przedmioty najbardziej lubisz? – kolejne nudne pytanie.
- Mm... - tym razem łaskawie zastanowiłem się chwilę nad odpowiedzią – Większość... ale gdybym miał wybierać to chyba matmę i fizykę... - stwierdziłem.
- Oo, to świetnie – chyba dobrze trafiłem z moimi zainteresowaniami, bo pan Marcin brzmiał na ucieszonego. Nie, żebym miał czas popatrzeć czy rzeczywiście się uśmiecha, zajmując się teraz przycinaniem deski do odpowiedniej długości – I jak sobie radzisz? Słyszałem, że masz bardzo dobre wyniki.
CZYTASZ
Truskawkowy
Romance"Ciemnowłosy chłopak w zestawie najmodniejszych ciuchów, z pewnym siebie uśmiechem na ustach i najnowszym iphonem w ręce, opowiadał coś wesoło otaczającemu go tłumkowi osób. Nawet ci stojący na uboczu jak ja, zwracali na niego uwagę. Oto przed moimi...