~Yoongi~
Podniosłem się z krzesła, słysząc rozkaz opuszczenia pomieszczenia. Przechyliłem tylko głowę, by posłać mordercze spojrzenie w stronę jednego z policjantów.
Przez tych idiotów, wpakowałem się w niezłe kłopoty. Gdyby nie ta banda nie byłoby mnie tutaj.
Przekląłem ich w myślach i wyszedłem wolnym krokiem z komisariatu. Szczerze nie do końca wiedziałem gdzie mam się udać. Gdybym mieszkał sam, nie byłoby z tym żadnych problemów, po prostu wróciłbym do siebie, jednak raelia były zupełnie inne, gdy dzieliłem je z moim ,,szefem". Nazywam go tak, bo to on jest kimś w rodzaju przywódcy w naszym gangu, który nawet nie kiwnął palcem by mnie wyciągnąć z tego bagna. Przy pierwszej lepszej okazji zwiali, gdzie popadnie.
-Pff... tchórze.
Burknąłem pod nosem szurając skórzanymi ciężkimi butami po asfalcie. Gdybym teraz wrócił, to rozniósł bym tam wszystko, ale bardziej obawiałem się reakcji naszego hyunga. Już raz się przekonałem co oznacza jego złość i wolałem jednak tego uniknąć.
A przed chwilą sam na nich mówiłeś, że są tchórzami...
Westchnąłem przeciągle, zrezygnowany.
-Yoongi weź się w garść.
Ścisnąłem pięść wraz z zębami i kopnąłem kamień, który wprost się prosił by to zrobić. Dlatego nie wahałem się ani chwili. Wziąłem spory zamach, a on zniknął z mojego pola widzenia. Jednak leniwy uśmiech zniknął z mojej twarzy, gdy usłyszałem czyjś głos.
-Aish!
-Ups, to nie był dobry pomysł...
Od razu rzuciłem się w nogi. Nie odwracałem się nawet, bo nie chciałem mieć z nikim w tamtej chwili do czynienia. Już wystarczająco dużo miałem problemów. Gdy tylko wystarczająco oddaliłem się od tamtego miejsca, zwolniłem znacznie.
Z racji tego, iż nie mogłem wrócić do domu, musiałem wymyślić coś na szybko, bo robiło się cholernie zimno i powoli się ściemniało. Rozglądnąłem się dookoła i zawiesiłem w końcu wzrok w pewnym miejscu. Obrałem w końcu cel, a była nim moja tajna miejscówka z dzieciństwa, o której nikt nie wiedział. Nawet gang.
Musiałem przebiec dość spory dystans, aby dotrzeć na miejsce. Będąc już przed opuszczonym budynkiem, sprawdziłem ostatni raz czy nikogo w pobliżu nie ma, krążąc dookoła.
Nie ma.
Odetchnąłem z ulgą otwierając stare, spruchniałe drzwi. Skrzypiały cholernie, co trochę mi utrudniało nie zwracania na siebie uwagi, ale finalnie znalazłem się w środku. Zatrzasnąłem je i przez chwilę nie zrobiłem nic. Po prostu tak stałem w bezruchu, aż w końcu przewyższyła tylko nienawiść. Na reszcie mogłem się pożądnie wyżyć. Zacząłem krzyczeć zdzierając przy tym swój dość niski głos, którego zazwyczaj nie nadwyrężałem.
-Cholerne życie! Pieprzony gang! Pieprzony komendant!
Zerwałem się z miejsca i chwyciłem moje stare spreje, którymi zawsze niszczyliśmy czyjąś własność; drzwi garażowe, mury, boiska, tunele... co się tylko dało. Torba ze wszystkim leżała na środku pomieszczenia, tak jak ją zostawiłem te kilka lat wstecz.
Chwyciłem za jedną butlę. Nie zwlekając otwarłem wieczko i jednym machnięciem ręki rzuciłem w kąt. Podszedłem do jednej ze ścian. Momentalnie pojawiały się na niej napisy, obrazy i kompletnie urywane bazgroły. Byłem tak wściekły, że aż musiałem trochę rozładować emocje, co padło na biedne ściany. Ale i tak były popękane, więc większej krzywdy im nie zrobiłem.
W momencie pojawiały się nowe słowa. Ręka sama robiła co chciała. Nie panowałem nad swoim zachowaniem. Zacisnąłem zęby i zmarszczyłem brwi. Tak mną rzucało, aż praktycznie sam nie wiedziałem co robię. W pewnym momencie się opamiętałem i upuściłem pustą metalową puszkę, przez co rozniósł się tylko dźwięk odbijania jej po całym budynku. To był opuszczony dom, więc nic mi tu nie groziło.
Odkąd pamiętam, zawsze był pusty. Jego niewielkie podwórko zawsze ozdobione było pozostawionymi przez właścicieli zabawkami, zarastającymi już od kilku dobrych lat trawami, krzakami i kwiatami. Okna przyozdobione były starymi, potarganymi nieco firankami, a przy samym wejściu widniała stara naftowa lampa. Dopiero w wieku piętnastu lat odważyłem się wejść do tego tajemniczego miejsca, któremu nadano miano nawiedzonego przez osiedlowe dzieciaki. Tak naprawdę nigdy nie dowiedziałem się co tutaj zaszło, że gospodarze w takim pośpiechu się wynieśli. Na początku byłem spłoszony, ale gdy zgłębiłem się w jego tajemnicę, strach mnie opuszczał. To miejsce miało w sobie coś takiego, co sprawiało, że powracałem.
Oddychałem ciężko, bo w jakiś sposób mnie to zmęczyło. Całe szczęście były tu jakieś meble przykryte białymi materiałami. Ściągałem je powoli, by zobaczyć co konkretnie tu zostało, bo pod czymś takim ciężko było stwierdzić. Jak się okazało, były to rzeczy w dość dobrym stanie.
Zdziwiłem się trochę, bo stały tu tak odkąd przyszedłem po raz pierwszy. Gdyby nie to, iż były utrzymane w stylu tamtejszych lat, śmiało bym rzekł że są z teraźniejszości. To tylko sprzyjało na moją korzyść. Najbardziej zależało mi na czymś, gdzie mógłbym spać. Rozglądnąłem się po pomieszczeniu by sprawdzić czy w pobliżu nie ma jakiegoś materaca. Szczęście kolejny raz się do mnie uśmiechnęło, gdyż znalazłem coś jeszcze lepszego, a mianowicie kanapę.
Była trochę poobcierana i miejscami dziurawa, ale to mi wystarczało w zupełności. Jeszcze nigdy nie cieszyłem się tak na widok zwykłej wersalki. Strzepałem z niej dość pokaźną ilość kurzu, która zbierała się tu przez te długie lata. Kiedy trochę ogarnąłem to miejsce, starłem pot z czoła.
-Może nie będzie tak źle...
Powiedziałem sam do siebie, po czym rzuciłem się na mebel wzdychając.
***
YOU ARE READING
The culprit is only one! «~YOONSEOK~»
Fiksi Penggemar|zakończone| •Jeden turlający się kubek, przy jego ciężkich, skórzanych butach i tajemnicze spojrzenie. Głucha cisza i wlepione w nas spojrzenia. Jednak w tym wszystkim znaleźliśmy porozumienie. Zaprzyjaźniliśmy się... A z czasem... Nawet nie potraf...