W sobotę obudziłam się równo 10 po dziewiątej i już byłam spóźniona.
Od dziesięciu minut miałam być na zajęciach chóru w mojej szkole. Każdy normalny człowiek w sobotę ma wolne, ale nie ja i reszta muzyków. No i jest jeszcze szkolna drużyna piłki nożnej, tej męskiej, która o 10 rozpoczyna swój trening ucząc przy tym małe dzieci.
I właśnie na to miałam zaprowadzić moją siostrę.
Darowałam sobie chór starając się jak najmniej o nim myśleć.
Gdyby nie mój odgórny, nie zmywalny i całkowity zakaz jakiejkolwiek fizycznej styczności z piłką nożną, nauczyłabym moją siostrę grać lepiej niż mógłby to zrobić którykolwiek z tych rzekomych piłkarzyków. Ale, od momentu w którym dostałam piłką od Zacha Thwaites'a (btw. najprzystojniejszego chłopaka w naszej szkole) i upadłam na jedną z moich koleżanek łamiąc sobie rękę i wybijając dwa palce prawej stopy, oraz przechodząc lekki wstrząs mózgu, rodzice definitywnie zabronili mi grać. Nie byłam w stanie nawet się usprawiedliwić. To nie była moja wina, a ten kretyn Thwaites miał za długą grzywkę na tej swojej idealnej główce żeby zobaczyć w którą stronę strzela, po za tym nie zadał sobie na tyle trudu by porządnie nakierować piłkę. Dziwne, że akurat ja stałam na jego celowniku.
Od tamtego czasu Zach czy Zack, jak kto woli, obciął swoje złote loki i pozostał w której fryzurce a 'la Francisco Lachowski. Złotej oczywiście. Nie zmieniło to jednak jego pięknego look'u, a nawet bardziej wyidealizowało jego personę.
Problem być może polegał na tym, że po za tym malutkim incydentem i tym, że Zack przyniósł mi do szpitala ogromną bombonierkę mojej ulubionej Thornton's chocolate, Thwaites nie zwracał na mnie ani krzty swojej uwagi.
To było dobre, aczkolwiek trochę mi na nim zależało. Tylko trochę.
Zebrałam swoje zwłoki z łóżka biorąc jakieś pierwsze lepsze ciuchy z szafy (stary sweter z second hand'u, dresowe spodnie i parę skarpet w szwedzkie wzory) i udałam się do łazienki. Idąc korytarzem zahaczyłam o pokój mojej siostry.
- Wstawaj Prudence! - zawołałam uderzając otwartą dłonią w białe drzwi jej pokoju. Przeszłam dalej kierując swe stopy do łazienki, która znajdowała się na końcu korytarza, a jej okno graniczyło z wewnętrzną ulicą. Mój dom, a raczej dwu piętrowa kamienica (parter - piętro) znajdował się na Ross Road (A49) od strony Red Hill. Na szczęście ta ulica była na obrzeżach miasta, jednak mimo wszystko była wciąż ruchliwa. Najśmieszniej było, gdy po południu koło 3, 4 moje ukochane double decker'y przejeżdżały naszą ulicą, a ich piętra były idealnie na wysokości mojego piętra. Chińczyki i inni tacy machali wtedy do mnie wykrzywiając swoje skośne twarzyczki w uśmiechach. Odpowiadałam im tym samym. W tempie ekspresowym umyłam i wyprostowałam włosy, a na twarz nałożyłam trochę pudru by jakoś wyglądać.
W kuchni pachniało kawą i naleśnikami. Mój tata o dziwo stał przy kuchence i organizował swoim dzieciom śniadanie. Moja mama nigdy na śniadanie nie smażyła naleśników, to jeden przykład z tego, że nie wszystko da się w człowieku zmienić. Dla niej to byłą stratą czasu, a naleśniki nadawały się jedynie na obiad. Prue, która zjadła swoją porcję złożyła brudne sztućce i talerze do zlewu. Warto wspomnieć, że w domu nie posiadamy zmywarki i wszystko należy myć w rękach. Usiadłam przy stole częstując się jednym naleśnikem ze śmietaną i borówkami.
- Dzień dobry, Chloé - przywitał się ze mną tato podając mi kubek czarnej kawy.
- Dobry - mruknęłam podchodząc do lodówki i wyjmując z niej mleko.
Kawa bez cukru? Okay, ale z mlekiem.
- Twoja mama wyjechała o czwartej rano, żeby na dziewiątą być w Londynie. Pozałatwiać tam swoje sprawy i wrócić do domu. Aha i mówiła coś o jakiś gościach.
CZYTASZ
Carmen (The Vamps FanFiction)
FanfictionShe says you don't want to be like me Don't wanna see all the things I've seen I'm dying, I'm dying She says you don't want to get this way Famous and dumb at an early age Lying, I’m lying// Carmen (The Vamps FanFiction) Copyright © for M. B. via th...