Rozdział 4

7.2K 374 57
                                    

Ale mnie głowa boli. Otwieram powoli oczy. Jestem w jakimś szklanym pomieszczeniu. Pamiętam tylko jak wyciągnęłam strzałke z szyi i jak ktoś mnie łapie przed upadkiem. Zauważyłam, że ściągnęli mi kaptur. Spoglądam za siebie . Zabrali mi całą broń. Mówi się trudno. Czuję jak coś mnie uwiera w kostkę. Zaglądam do mojego buta. Nie zabrali mi sztyletu. Cofam się pod ścianę i przyciągam nogi do brzucha, a ręce oplatam wokół nich i kładę główne na kolanach. Nagle słyszę otwieranie drzwi.
- Witam piękną panią! - przed szybą stoi pięciu ludzi. Ten, który się przywitał był wysokim brunetem z brodą o ciemno-brązowych oczach . Obok niego stał tego samego wzrostu, napakowany, niebieskooki blondyn, trochę wyższy od niego także blondyn z brodą z niebieskimi oczami tylko, że jego włosy sięgały do ramion i o podobnej posturze, po jego lewej rudowłosa kobieta z niebiesko-zielonymi oczami, a po prawej wysoki, z czarnymi włosami do ramion, zielonooki mężczyzna. Wiem kim są, przecież czytałam akta wszystkich Avengers. Brakuje mi paru osób, ale pewnie są gdzieś indziej. Każdy uważnie mnie lustrował wzrokiem. Spuściłam wzrok na podłogę.
- Chcielibyśmy się dowiedzieć od ciebie parę spraw. - milczałam. Niczego się ode mnie nie dowie. Nie ma szans. - Dla kogo pracujesz? - po chwili milczenia zadał drugie pytanie. - Chciałaś nas zabić? - nadal nic. - Jak się nazywasz? - pierwszy raz słyszę żeby ktoś zadał takie pytanie. Podnosze na niego wzrok. - O, czyli mnie słyszysz. Wspaniale. To oznacza, że nie jesteś głucha. - tymi paroma słowami mnie wkurzył, ale nie dam się tak łatwo wyprowadzić z równowagi. - Nic na to nie odpowiesz? No cóż. Trudno. Jak nie chcesz odpowiadać to nie, ale dłużej sobie tutaj posiedzisz, złotko. - poczułam jak moja moc pulsuje w moim ciele. Zacisnełam dłonie w pięści. Może to pomoże żeby się nieuaktywniła. Nagle usłyszałam kobiecy głos.
- Posłuchaj mała gnido. Albo grzecznie będziesz odpowiadała na pytania, albo zmusimy cię do tego siłą. - ja wiedziałam, że jest wybuchowa, ale żeby aż tak?
- To na nic. Jarvis powiec reszcie, żeby tu przyszła, bo zapewne Sam i Clint, już i tak pewnie wrócili. - powiedział Blaszak.
- Dobrze panie Stark. - po około dziesięciu minutach do pokoju weszli czarnoskóry mężczyzna, dość wysoka brunetka, ciemny blondyn i facio o czerwonej skórze i żółto-złotym krysztale na czole.
- Wando, wejdziesz do jej wspomnień? - spytał Ameryka.
- Da się zrobić. - poczułam wielki ból głowy, przed oczami zaczęła przelatywać jakąś wizja, a raczej wspomnienie.

Pierwszy dzień szkoły to duże wyzwanie, tym bardziej jak nikogo się nie zna. Wchodzę do budynku. Idę korytarzem zapełnionym dziećmi. Nagle na kogoś wpadam.
- Przepraszam, straszny tutaj tłok.
- Nie, to ja przepraszam,  to ja powinienem bardziej uważać. - spoglądam na osobę, na którą wpadłam. Był to wysoki chłopak, chyba w moim wieku. Miał srebrzyste włosy i intensywnie niebieskie oczy.
- Nazywam się Victor Nikiforov, a ty?
- Rafaela Night, miło mi poznać.
- Mi również. Do której chodzisz klasy?
- I a
- Ja też. Może poszukamy razem naszej sali?
-Pewnie.
- Jesteś z Rosji?
- Tak, po czym rozpoznałaś?
- Masz typowe nazwisko.
I tak zaczęła się nasza przyjaźń.

- Victor, boję się.
- Spokojnie, trzymam cię.
- Nie puszczaj mnie.
- Nie mam takiego zamiaru.
Jestem właśnie na lodowisku z moim przyjacielem. Chciał mnie nauczyć jeździć, ale mu coś nie wychodzi.
- Dobra trzymaj się mnie mocno. I jedna noga, druga noga. Świetnie! Jedna noga, druga noga. Wspaniale!
A teraz spróbuj sama. - "Jedna noga, druga noga"  powtarzam w myślach. Tak!
- Vic, udało się! 
- Jeeeeee! - krzyczy na całe lodiwisko.
- Ciszej, pacanie.
- Jak mnie nazwałaś? 
- Tak jak słyszałeś. - nagle tracę grunt pod nogami. - Victor postaw mnie na lodzie.
- Nie, hehehehe.
I tak bawiliśmy się do zamknięcia lodowiska.

Wchodzę do domu, gdy słyszę nagle.
- Niespodzianka! - przedemną stoją rodzice, najlepszy przyjaciel i państwo Nikiforov. Czuje jak do oczu napływają mi łzy, łzy szczęścia. Pobiegam do rodzicielki i mocno przytulam.
- Dziękuję. Jesteście wspaniali.

- Błagam oszczędź mnie, proszę.
- Jesteś moim celem, moją misją. - celuję mu pistoletem w głowę - Ostatnie słowa?
- Diabeł po ciebie przyjdzie.
- Jak go spotkasz, pozdrów go ode mnie.- pada strzał. Widze jak jego ciało opada bezwłatnie na ziemię. Przypatruję się temu co mu zrobiłam. Złamany nos, podbite oczy, dłonie przedziórawione przez mój sztylet, w brzuch wbite trzy noże, złamana ręka i noga. Świetnie, znów się nie pohamowałam. Trudno, jednego idioty na świecie mniej.

- Wyczyścić jej pamięć. - poradzili mnie na krześle, włożyli do ust ochroniacz, przyteierdzili moje race i nogi do krzesła. Nagle poczułam straszny ból. Pierwszy raz przeżyłam coś takiego. Łzy cisnęły mi się do oczu. Krzyczałam przez zaciśnięte zęby. Skończyło się.
Nadal pamiętam. Wszystko. Będę udawała.
- Żołnierzu?
- Gotowa do misji.
- Wspaniale.

Jestem na treningu.
- Postaraj się trochę.
- Ale ja już nie daje rady. - nagle czuje ból, a potem pieczenie na policzku. Czuję jak ciecz spływa po mojej szyi.
- Jeszcze raz, a będziesz miała takich więcej. - odszedł. Podeszłam do lustra i ujrzałam ranę rozprzestszeniającą się po moim prawym policzku. "Zostanie mi to do końca życia" pomyślałam.

Wszystko było znów przejrzyste. Spojrzałam na Wande.
- Boże. - odrzekła przykładając swoją dłoń do ust.
- Co widziałaś? - spytała Romanoff.
- To straszne. Przepraszam. - zwykłe "przepraszam" nie złagodzić sprawy. Popatrzyłam na nią ukradkiem. Miała załzawione oczy, a ręka nadal spoczywała na jej ustach. Pobiegła do windy, a za nią reszta. Pewnie im powie, co widziała. Cóż nie mogłam inaczej postąpić. Nie ma zdolności, aby nikt nie widział moich myśli.

Pani Snów || Loki Laufeyson Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz