Usiadł na brzegu krzesła, daleko od stołu, z głową zwróconą gdzieś w bok. Ostre słońce wdzierało się przez okno i oświetlało jego twarz złotym światłem, tworząc z włosów chłopaka jaśniejącą aureolę. W szczupłych palcach obracał kubek z parującym napojem.
Było mi słabo. Kiedy się pojawił, wszystko co czułem dotychczas zlało się w jedno ogólne wrażenie porażającej słabości. Lęk, napięcie, wzburzenie, ale także senność i głód zespoliły się ze sobą, czułem już tylko okropną, psychiczną i fizyczną niemoc.
- Cieszę się, że wróciłeś- nie skłamałem. Uniósł głowę, ale nadal nie patrzył na mnie. Jego twarz nie okazywała żadnych emocji- I nienawidzę cię- dodałem, a wtedy spojrzał on spojrzał. Jego skóra miała ten sam odcień co białka oczu, blade usta wykrzywił słaby półuśmiech.
- I po to mnie szukałeś? Żeby mi to powiedzieć?
- Wysłałbym telegram, ale nie podałeś mi żadnego adresu- odparłem oficjalnym tonem. Podszedłem do szafki z lekami i wyjąłem z niej leki przeciwgorączkowe, które kupiłem kilka dni wcześniej z myślą o Kitysiu. Wycisnąłem dwie tabletki na blat stołu przed chłopakiem- Ale skoro już tu jesteś...
Nie zdążył odpowiedzieć, bo dostał okropnego ataku kaszlu. Przeczekałem go stojąc obok. Myślałem o tym, żeby poklepać go po plecach, ale zanim się do tego zebrałem, atak się skończył. Zamiast tego położyłem mu dłoń na czole i tak jak się spodziewałem, miał wysoką gorączkę. To było dziwne, przez kilka dni brał antybiotyki i znacznie mu się polepszyło, ale po pominięciu ledwie trzech dawek zrobiło się jeszcze gorzej niż było na początku.
- Taka dawka mnie nie zabije- wskazał leniwym ruchem głowy na leki, uśmiechając się prowokująco.
- Sam świetnie sobie radzisz- skrzyżowałem ramiona i patrzyłem na niego wyczekująco. Wziął tabletki, popił herbatą i znowu zaczął kaszleć, odwracając się ode mnie. Westchnąłem i wróciłem do szafki wygrzebać jakieś tabletki na kaszel.- Słuchaj... Tym razem chyba pojedziemy na pogotowie. Trzeba cię dokładnie zbadać. Może trzeba ci zrobić jakieś badania krwi...
Nie odzywał się, więc przerwałem rewizję szafki z lekami i odwróciłem się do niego. Patrzył na mnie, z głową podpartą na dłoni i dziwnym wyrazem twarzy. Kiedy napotkał mój wzrok, uniósł brwi.
- Nie zachowujesz się ani trochę, jakbyś mnie nienawidził, Kuba.
- Mam pewien problem z okazywaniem uczuć... Kacper- wycedziłem i wróciłem do penetracji szafki. Wymruczał pod nosem coś w stylu "zauważyłem", ale udawałem, że tego nie usłyszałem, zamiast tego ciągnąłem dalej- ale oczywiście, że cię nienawidzę. Dziś w nocy przeszedłem przez piekło. Myślałem, że nie żyjesz- zatrzymałem się na chwilę, żeby przypomnieć sobie dlaczego jeszcze powinienem go nienawidzić- I nie zapominajmy o tym, że chciałeś mnie okraść, ani o tym, że przez ciebie straciłem żonę.
- Jak to straciłeś?
- Och, nie mówię, że bezpowrotnie- przewróciłem oczami- Powiedzmy, że pokłóciliśmy się o ciebie. Nie pierwszy raz zresztą- wyciągnąłem z odmętów szafki jakiś syrop od kaszlu, ale nie mogłem znaleźć daty przydatności. W końcu postawiłem go przed chłopakiem, pewien, że nic nie może pogorszyć jego stanu. -Napij się tego.
- Nie wiem jak ci dziękować za to, co dla mnie robisz- mówił z namysłem, już bez śladu uśmiechu- ale nie uważasz, że to trochę... zbyt wysoka cena?
- Nie- odparłem mechanicznie. Odkąd go zobaczyłem, nawet nie pomyślałem o Natalii- wypij to, bo musimy się zbierać. Mam nadzieję, że szybko wrócimy i zdrzemnę się przed drogą.
- Drogą do...- powiedział wolno, jakby wciąż nie mógł połączyć ze sobą wszystkich wątków.
- Drogą do domu twoich rodziców. Tym razem zaciągnę cię tam, choćbym miał użyć siły.
- Przeceniasz swoje możliwości- przyjrzał mi się z powątpieniem, na co zwinąłem leżącą na stole gazetę i uderzyłem go w głowę. Sam byłem zdziwiony tym, że dopisuje mi tak dobry humor. Kityś z udawanym oburzeniem zerwał się z krzesła, żeby spojrzeć na mnie z góry. Patrzyłem mu w oczy, starając się zignorować jego przewagę. Zacząłem się zastanawiać, czy zawsze miały tak intensywny kolor, gdy on nagle opuścił wzrok i odsunął się ode mnie.
- Dziękuję ci po raz setny, jesteś wspaniały, ale to nie ma sensu. Lekarz, rodzice... -mamrotał- lepiej oszczędźmy sobie rozczarowań. Nic z tego nie będzie.
- Nic z czego nie będzie?- Zmarszczyłem czoło. Kacper spochmurniał nagle, opuścił głowę i twarz przykryły mu pojedyncze kosmyki włosów.
- No... ze mnie nic już nie będzie...
- Ponieważ?
- Ja już nie wyzdrowieję.
- Wyzdrowiejesz, nie żyjemy w średniowieczu, Kituś. To tylko zapalenie płuc- zamknąłem oczy. Czułem co nadchodzi i nie chciałem tego słyszeć.
- To nie tylko zapalenie płuc.
- Owszem- powiedziałem uparcie- to tylko zapalenie płuc.
- Chyba czwarte w tym roku- westchnął ciężko- pozazdrościć odporności, co?
- Mieszkasz na jebanej ulicy, nie oczekuj kwitnącego zdrowia-
- Mam hiv- wszedł mi w słowo- i proszę, przyjmij to do wiadomości. Też nie mogłem uwierzyć, ale... no. Zdarza się. Jak widzisz.
Milczałem przez dłuższą chwilę. Kacper zamyślony wyglądał przez okno i pił herbatę. Ja byłem przerażony, chyba jeszcze bardziej niż wczorajszej nocy. Już wcześniej o tym myślałem, ale odpychałem od siebie te myśli. Teraz nie mogłem uwierzyć, że okazały się prawdą.
- I tak po prostu... poddajesz się?- na szczęście mój głos brzmiał w miarę spokojnie.
- A co mam zrobić? Przedłużać swoje cierpienia za rentę starych? Nie dzięki... A może zafundować sobie kilka dodatkowych miesięcy męczarni, kradnąc i sprzedając twój telewizor? -uśmiechnął się. Mi nie było do śmiechu.- Nie chcę tak żyć.
- Więc wolisz umrzeć- powiedziałem z trudem, znowu zamykając oczy. Tym razem dlatego, że zaczęły mnie szczypać.
- No? - rzucił, jakby to było oczywiste- Co więcej, gdybym tylko miał więcej odwagi, zakończyłbym to sam już dawno. Moje życie to agonia. Jestem bezdomny, zadłużony, śmiertelnie chory...
- Wydawało mi się, że jesteś całkiem... szczęśliwy?- nie wiedziałem, jak to ująć. Wiedziałem, że Kitu ma problemy, ale widziałem też, że cały czas jest pogodny i garnie się do życia. Wciąż miał tę samą energię co zawsze, nie dawał się przytłoczyć przeciwnościom, ale sam przytłaczał wszystkich wokół swoim temperamentem.
- Tylko kiedy byłem z tobą.
Wyglądał, jakby miał się rozpłakać. Czułem się tak samo. Żaden z nas tego nie zrobił, zamiast tego podszedłem do niego i objąłem go mocno, czując jak jego mięśnie sztywnieją. Po chwili rozluźnił się i odwzajemnił mój uścisk. Trzymałem w ramionach jego ciało, myśląc tylko o tym, żeby utrzymać tu jego świadomość, za wszelką cenę. Jak najdłużej się da.
_
hej sloneczka
to ostatni rozdział
tytul mozecie potraktowac jako epilog
pa
CZYTASZ
2023 || GargamelVlog x Ahus ||
FanficWciąż żałuję tego, jak sprawy potoczyły się sześć lat temu. Skąd mogłem wtedy wiedzieć, że na własne życzenie kończę najlepszy okres swojego życia? Wtedy uważałem, że czynię krok niezbędny do dalszego rozwoju. A tylko wdepnąłem w gówno.