Prolog część I

534 28 1
                                    

W galaktyce było wiele miejsc cieszących się złą sławą. Zdecydowanie takim właśnie miejscem było miasto Ghen zwane przez niektórych pogardliwie "rakiem Quin", planety na której się znjadowało. Ogromna metropolia pełna była odpadów, ścieków i rdzy. Ludność miasta odzwierciedlała jego wygląda, pełno w nim było przestępców, szmuglerów i wszelkiej maści typów z pod ciemnej gwiazdy. Właśnie w tym miejscu kilka dni temu Luke Skywalker wyczuł silny wybuch Mocy. Od tego czasy promieniowała ona niezwykle jasnym światłem przyzywając Skywalkera prawie z drugiego końca galaktyki. Podążając jej tropem dotarł do jednej z biedniejszych dzielnic wschodniego Ghen. Gdy tylko wylądował na powierzchni uderzył go koszmarny upał i odór. Quin była planetą niezwykle gorącą, wysoka temperatura potęgowła jedynie mdlące zapachy miasta. Luke nie zwrócił jednak na to uwagi, którą w całości skupiała się na odnalezieniu źródła mocy. Zmysły doprowadziły go do rozpadjącego się budynku miejscowego sierocinca. Drzwi otworzyła mu potężnej postury kobieta.
- Czego?! - Wywarczała i otaksowała go bezczelnym spojrzeniem z góry do dołu.
- Chciałbym adoptować dziecko. - Odparł spokojnie Luke. Co prawda nie był pewien czy źródłem mocy był jeden z wychowanków sierocinca ale żeby to sprawdzić musiał najpierw dostać się do środka.
- Co proszę?! - Wydyszała z niedowierzaniem kobieta.
- Czy w tym budynku nie znajduje się sierociniec? - Spytał Luke unosząc brwi i ruchem ręki wskazał na rdziewiejącą tabliczkę potwierdzającą ten fakt.
- Tak ale ... - zawachała się kobieta. - Tych dzieciaków nikt nigdy nie chciał adoptować.
- Ale jest taka możliwość? - Naciskał Skywalker.
- No tak. - Odpowiedziała i przyjrzała się mu ponownie. Po dłuższej chwili odsunęła się umożliwiając mu wejście do budynku. Wnętrze sierocinca prezentowało się lepiej niż jego fasada. Podłoga była zadziwiająco czysta a z małego pomieszczenia po prawej, będącego zapewne kuchnią, unosił się prawie przyjemny zapach gotowego jedzenia. Kobieta ruszyła chwiejnym krokiem wąskim korytarzem w głąb budynku jednocześnie gestem zachecając go by podążył za nią. Zaprowadziła go do pokoju będącego prawdopodobnie jednocześnie jadalnią i sypialnią dla mieszkańców budynku. Znajdowało się tam około 20 osób, głównie dzieci. Większość z nich była wychudzona i zaniedbana. Niektóre miały siniaki, inne poszarpane ubrania, wiele z nich wydawały się być chore. Gwar ich pisków i krzyków gwałtownie ustał na ich widok.
- Akni! - Wysyczała przewodniczka Skywalkera. - Zwołaj wszystkich!
- Taaak jest Pani dyrektor. - Pisnęła młoda niebieskoskóra kobieta. Zanim wyszła obrzuciła jeszcze Skywalkera zlęknionym spojrzeniem. Chwilę później Luke wyczuł zbliżające się źródło mocy. Okazło się, że jest nim drobna dziewczynka, o brązowych oczach i włosach, mniej więcej pięcioletnia.
- Więc jak przebiega proces adopcji Pani dyrektor? - Zapytał cicho i jednocześnie spojrzał na swoją rozmówczynie.
- Jak mówiłam nigdy nie mieliśmy takiej sytuacji. - Wyjąkała zmieszana. - Myślę, że... Myślę, że może wybrać Pan jedno z dzieci i udamy się wtedy z nim na rozmowę. - Wydukała w końcu. Skywalkera zamilkł na chwilę, rozważając czy za pomocą przedstawiania po kolei swoich preferencji skłonić kobietę do podsunięcia mu dziewczynki czy wprost poprosić o rozmowę z nią. Uznał, że dyrekcja sierocinca i tak nie troszczy się o dzieci na tyle żeby uniemożliwiać mu adopcje więc wybrał drugą opcje.
- Chciałbym porozmawiać z tą dziewczynką w kącie, która ma włoscy uczesane w trzy koki z tyłu. - Powiedział cicho do kobiety. Odpowiedziała mi długim surowym spojrzeniem. Luke zaczął podejrzewać, że wiedziała o wybuchu mocy dziewczynki albo była jego świadkiem i podejrzewała od początku, że przybył właśnie po nią.
- Dobrze więc. - Stwierdziła po dłuższej chwili. - Rey! Do mojego gabinetu. - Krzyknęła w stronie dziewczynki i ruszyła do drzwi. Mała Rey poszła za nią z lekko spuszczoną głową. Uniosła ją na chwilę by spojrzeć na Skywalkera ale szybko wróciła do przeglądania się swoim butą gdy zauważyła, że on też na nią patrzy. Ruszyli gęsiego do gabinetu dyrektorki, który na codzień był najwyraźniej zwykłym składzikiem. Gdy już stanęli na przeciwko siebie zapanowała niezręczna cisza. Luke postanowił ją przerwać i ukląkł przed dziewczynką żeby ich twarze znalazły się na tym samym poziomie.
- Witaj. Jestem Luke Skywalkera. - Mówiąc to postarał się delikatnie uśmiechnąć do dziewczynki i dodać jej otuchy. Ona jednak wciąż wydawała się przestraszona. Mimo to zebrała się na odwagę podała mu rękę.
- Czy jesteś tu żeby mnie ukarać? - Spytała nagle.
- Ukarać? - Szczerze zdziwił się Luke. - Nie, nie jestem tu po to. - Dodał szybko.
- Więc po co tu przyjechałeś? - Jej bezpośrednie pytanie wtrąciło go z równowagi. Dziewczynka zaskakiwała go swoim hartem ducha.
- Właśnie. - Wtrąciła się dyrektora. - Po co Ci ona?! - Jej pytanie było agresywne, Luke wyczuwał jej niechęć do siebie. Obawiał się udzielić kobiecie odpowiedzi, która jej nie zadowoli. Zależało mu na zebraniu Rey do akademii. Moc, która ją otaczała była nie tylko niezwykle silna lecz co ważniejsze można było wyczuć w niej ogromne pokłady jasnej strony. Otaczała ją, dziewczynka promieniała wręcz jej siłą.
- Chciałbym zabrać ją do swojej szkoły. Uczę tam panowania nad umiejętnościami, które niewątpliwie posiada.
W oczach dyrektorki zobaczył, że wie o jakich umiejętnościach mowa. Wciąż się jednak wachała. Luke uznał, że w podjęciu słusznej decyzji zapewne pomogą jej pieniądze. Zaoferował więc pokaźną sumę kredytów. Oczy kobiety rozszerzyły się gwałtownie.
- Dobrze weź ją. - Zgodziła się szybko.
Luke zignorował ją i spojrzał na Rey. Tym razem nie odwróciła wzroku. Patrzyła mu prosto w oczy, wyglądała niemal tak jak by umiała czytać mu w myślach. Nie budziła jednak w Skywalkerze niepokoju wręcz przeciwnie jej wielkie okrągłe oczy dodawały mu otuchy.
- Rey, czy chciała byś wybrać się ze mną w podróż? Zamieszkać w nowym domu?
Dziewczynka zmieszała się lekko.
- Ale po co? Dlaczego ja? - Spytała lekko drżącym głosem.
- Jesteś niezwykle utalentowana. Wiesz to już prawda?
Rey zawachała się, a potem lekko pokiwała głową.
- Nauczę Cie jak to kontrolować. Są tam też inne dzieci takie jak ty. Będziesz miała swój własny pokój i mam nadzieję, że będzie Ci się u nas podobać.
Luke widział emocje przewijające się przez twarz dziewczynki. Wyciągnął rękę w jej stronę i czekał cierpliwie. Po chwili mina Rey zmieniła się z zgubionej na zdecydowaną. Podała rękę Skywalkerowi i razem ruszyli w stronę statku.

Zguba Jedi - ReyloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz