W moim życiu miejsce miały dwa przypadki, które zupełnie odmieniły mój los – moja matka nazywała je błędami i porażkami, niekiedy nawet ujmą na honorze naszego rodu, ja natomiast zwykłem mianować je największym szczęściem, jakie mnie spotkało, i to po dwakroć.
Nawet jeśli teoretycznie oba w późniejszych czasach pociągnęły za sobą nieprzyjemne konsekwencje.
Ale o tym może trochę później. Zanim dotrę do przykrych wydarzeń, minie wiele lat mojego życia, spędzonych na beztroskich zabawach, śmiechach i wygłupach, na pierwszych odkryciach i doświadczeniach w najróżniejszych dziedzinach znanych ludziom, mnóstwo trosk i niebezpieczeństw, które sam zwaliłem sobie na głowę wraz z trójką nietuzinkowych chłopaków, będących moimi najlepszymi przyjaciółmi – przyjaciółmi z rodzaju tych, o których zawsze się marzyło, i dla których jest się gotowym poświęcić własne życie.
Wszystko zaczęło się tradycyjnie, tak jak w życiu każdego czarodzieja – czyli w wieku jedenastu lat, kiedy po otrzymanym liście ze szkoły Magii i Czarodziejstwa, przyniesionym przez burego puchacza, w dniu pierwszego września przed godziną jedenastą stawiłem się na peronie 9 i 3/4...
– Mam nadzieję, że nie zapomniałeś niczego spakować – oznajmiła moja matka, Walburga Black, kiedy zbliżaliśmy się do przesuwanych drzwi jednego z ostatnich wagonów.
– Wszystko mam – zapewniłem, pchając swój wózek z kufrem. Rodzice chcieli kupić mi kota lub sowę z okazji przyjęcia do Hogwartu, ale stanowczo odmówiłem. Nie miałbym ochoty karmić i opiekować się jakimś stworem. Wystarczył mi ten jeden w domu, którego zresztą tak właśnie nazywaliśmy.
– Jeśli zapomniał, to po prostu mu to prześlemy – stwierdził mój ojciec, Orion Black.
– Przecież mówię, że wszystko mam – westchnąłem cicho z irytacją, wywracając oczami.
Podałem kufer mężczyźnie stojącemu u drzwi, który odebrał go i odstawił na bok. Następnie odwróciłem się do rodziców oraz Regulusa, mojego młodszego brata. Był trochę niższą i szczuplejszą wersją mnie samego, ale w obecnym momencie wyglądał jak kupa nieszczęść.
– Chyba nie zamierzasz się poryczeć na środku peronu?- zapytałem, marszcząc lekko brwi.
– J-jasne, że nie!- burknął buńczucznie Regulus, patrząc na mnie spod byka, ale w jego oczach i tak dostrzegłem prawdziwe uczucia: podziw, zazdrość i odrobinę narastającej tęsknoty.
– Dobra, na to idę – oznajmiłem z uśmiechem, chcąc zmienić temat i jak najszybciej stamtąd zniknąć. Spojrzałem tęsknie na pociąg, pragnąc się już w nim znaleźć, by uniknąć pożegnania.
– Nie obawiaj się, synu – powiedziała moja mama, uśmiechając się lekko. Świetnie, zaczyna się.- Twój los jest przesądzony, masz w sobie krew Blacków. Strzegą cię nasi przodkowie.
– Pewnie.- Pokiwałem głową z udawaną powagą.
– Syriuszu Orionie Blacku, mój synu.- Tato podszedł bliżej mnie i położył mi rękę na ramieniu.- Od dziś rozpoczynasz żmudną drogę ku chwale. Pamiętaj, że zaczynasz jako człowiek lepszy od innych i skończysz jako jeden z najlepszych. Nie zbaczaj ze ścieżki rodu Blacków i nie przynieś nam wstydu.
– Tak, ojcze – odparłem, zerkając w okna pociągu, by zaoszczędzić sobie czasu i poszukać już wolnego przedziału.
– Tylko napisz, jak już będziesz w dormitorium!- zawołał Regulus.- I-i przyślij mi coś!
– Jasne – prychnąłem.- Co być chciał? Sedes? Umywalkę? A może komplet stołu i krzeseł z Wielkiej Sali?
Regulus poczerwieniał lekko na pulchnych policzkach, a ja uśmiechnąłem się złośliwie i, zauważając kątem oka pełne dezaprobaty spojrzenie matki, poczochrałem brata po włosach, mierzwiąc je. Od razu poprawił mu się humor, bo dostrzegłem pod jego drobnym nosem uśmiech.

CZYTASZ
Nox!
FanfictionTrzynaście rozdziałów opowiadających o mojej skromnej wizji tego, jak wyglądało życie czwórki huncwotów - Jamesa, Syriusza, Remusa i Petera - na początku ich nauki w Hogwarcie. Jak się poznali, jak rozwijała się ich przyjaźń, jak wyglądały ich przyg...