Ani się obejrzeliśmy, a minął już kolejny miesiąc. Nadszedł listopad, wraz z nim zaś na dobre zadomowiła się jesień – dni stawały się coraz zimniejsze i bardziej wietrzne. Coraz rzadziej chodziliśmy odpocząć na błonia, więcej czasu spędzaliśmy w zamku, jeśli nie w pokoju wspólnym Gryfonów, to włócząc się po szkole i odkrywając nowe miejsca.
Ja i James byliśmy już niemal jak bracia. Wszędzie widziano nas razem, często w towarzystwie Remusa i Petera, ale od czasu do czasu również samotnych, psocących się nauczycielom i uczniom, a przede wszystkim woźnemu Filchowi. Nikt za nim nie przepadał, bo był okrutny wobec innych, cieszyło go cierpienie i krzywe miny młodzików, dlatego też wraz z Potterem czuliśmy się w obowiązku sprawić, by to jego mina rzedła znacznie częściej.
Nie byłem w stanie zliczyć, ilu konsekwencji uniknęliśmy, ani też ile razy przyłapano nas na złych uczynkach. Gryffindor dość często tracił przez nas punkty, ale ponieważ przeważnie rozśmieszaliśmy wszystkich wokół, Gryfoni nie mieli nam tego za złe – zwłaszcza, że mimo wszystko od czasu do czasu jakieś punkty również zarabialiśmy, czy to wykazując się podczas zajęć, czy pomagając któremuś z nauczycieli.
Oczywiście, zwykle pomagaliśmy im w ramach odbębniania szlabanu...
– Dziś dalej będziemy ćwiczyć zaklęcie Windgardium Leviosa – oznajmiła profesor Caniss podczas lekcji zaklęć. Była to dość przysadzista kobieta o siwych włosach, utykająca na prawą nogę.- Tym razem jednak każdy z was będzie miał za zadanie wznieść w powietrze coś trochę cięższego niż piórko.
Profesor Caniss machnęła różdżką, a na naszych stołach, przed każdym z osobna, pojawił się puchar na wodę, który po chwili na naszych oczach wypełnił się przeźroczystym płynem. Kilka osób wydało z siebie pełne podziwu westchnienia.
– Będziecie ćwiczyć tak długo, dopóki uda wam się unieść puchar na wysokość co najmniej dwóch stóp, nie rozlewając przy tym wody. I uprzedzam, że picie jej wam w niczym nie pomoże – dodała, łypiąc na mnie i Jamesa z lekkim uśmiechem, na co wyszczerzyliśmy do siebie zęby.- Puchar będzie się napełniał do tego samego poziomu, nieważne ile wody ubędzie. No, nie traćcie czasu, zaczynajcie!
Wokół nas rozległ się stukot chwytanych różdżek, do tej pory leżących na ławkach – taki był wymóg profesor Caniss na każdej lekcji – a następnie mieszanina różnie akcentowanego zaklęcia. Ja również wziąłem moją różdżkę do ręki, po czym wycelowałem w mój puchar i machnąłem nią.
– Windgardium Leviosa!- Puchar poruszył się i uniósł z wolna, lecz chwiał się do tego stopnia, że niemal połowa jego zawartości natychmiast wylądowała na stoliku.
James zaczął się ze mnie śmiać. Rzuciłem mu ponure spojrzenie, ale zignorował mnie. Z pewną siebie miną wykonał czar, a jego puchar uniósł się na ponad stopę, chybocząc się na boki jedynie odrobinę. Mina mi zrzedła, ale po chwili parsknąłem śmiechem, kiedy kielich nagle spadł na stolik, ochlapując Pottera wodą.
– Ale śmieszne...- mruknął James, marszcząc gniewnie brwi.
Woda była najwyraźniej zaczarowana, bo po chwili jego ubranie wyschło, podobnie zniknęła woda z naszej ławki. Odwróciłem głowę na prawo, gdzie siedział Lupin, żeby pośmiać się razem z nim z Jamesa, ale wtedy już naprawdę mina mi zrzedła. Puchar Remusa unosił się na dwie stopy i tylko delikatnie drżał.
– Co za...- burknął James.
– Nie podoba mi się to – stwierdziłem, mrużąc oczy na naszego przyjaciela.
– Gdybyś się odrobinę bardziej skupił...- zaczął Lupin, ale ja nie słuchałem go. Z wrednym uśmieszkiem trąciłem go w ramię, a jego puchar spadł... niefortunnie na jego głowę.
CZYTASZ
Nox!
FanfictionTrzynaście rozdziałów opowiadających o mojej skromnej wizji tego, jak wyglądało życie czwórki huncwotów - Jamesa, Syriusza, Remusa i Petera - na początku ich nauki w Hogwarcie. Jak się poznali, jak rozwijała się ich przyjaźń, jak wyglądały ich przyg...