– „Huncwoty", mówisz?- zapytał Remus z uśmiechem, kiedy szliśmy przez błonia w stronę zamku. Poppy Pomfrey zaczepiła nas wcześniej na korytarzu i poprosiła, żebyśmy zeszli do chatki Hagrida po świeży sok z dyni, jako że wiedziała, iż się z nim przyjaźnimy. James po wczorajszej kiepskiej kolacji był głodny, więc poszedł od razu do Wielkiej Sali wraz z Peterem, który... cóż, też był głodny.
– Ano huncwoty!- zawołałem ze śmiechem.- Tak nas nazwał jakiś portret, więc przyjęliśmy to jako świetną i bardzo adekwatną do naszych poczynań oraz pasującą do nas nazwę dla naszej paczki.
– Rzeczywiście, nazwa idealna – stwierdził Lupin. Widziałem już, że marszczy brwi, a przeczuwając, że ma zamiar zapytać, co robiliśmy we trójkę na korytarzu po ciemku, wypaliłem szybko:
– Och, no i mam nadzieję, że James cię wczoraj nie uraził. Mało brakowało, a zacząłby wysnuwać wnioski, że od teraz będziesz się zamieniał w wilkołaka.
– Nie jestem zły – odparł Remus, potrząsając głową. Ani w jego głosie ani w jego spojrzeniu nie wyczułem żadnego wahania. Być może przygotował się na to, że spróbujemy jakoś pociągnąć temat – nawet jeśli nie domyślał się, że jesteśmy świadomi tego, kim jest.
– Wiem, że nie jesteś – zapewniłem odruchowo, po czym spaliłem buraka na twarzy. Chyba nie powinienem aż tak naprowadzać go na trop...
Remus spojrzał na mnie dziwnie, mierząc od góry do dołu.
– To po co te pytanie?- spytał.
– Z grzeczności – odparłem, uśmiechając się nerwowo. Lupin zmarszczył brwi, wciąż się na mnie gapiąc, więc postanowiłem zmienić temat.- Nie za ciężki ten sok? Może go za ciebie poniosę?
– Kiedy wychodziliśmy od Hagrida twierdziłeś, że nie ma potrzeby, żeby taki mięśniak jak ty to dźwigał, bo sam sobie poradzę – przypomniał mi Remus.
– Tamto też było z grzeczności... – wymamrotałem, odchrząkując z zakłopotaniem i odbierając od niego wiaderko soku, który Hagrid wycisnął z dyni.- Pewnie męczy cię ciągła rola matki, chciałem, żebyś poczuł się trochę jak ojciec.
Lupin westchnął ciężko, kręcąc tylko głową i wywracając wymownie oczami. Kiedy tak wspinaliśmy się po wzgórzu w kierunku zamku, pozwoliłem sobie przyjrzeć mu się uważnie. Szukałem czegokolwiek, co mogłoby wskazywać na to, że Remus jest wilkołakiem. Ale nie widziałem żadnego morderczego błysku w oku, żadnego zachowania, które zdradzałoby jakąkolwiek agresję czy brutalność z jego strony, żadnego wbijania paznokci w dłoń, czy obfitego owłosienia.
To był po prostu Remus. Remus Lupin – wysoki, szczupły chłopak o nieco bladej cerze i czuprynie bardzo jasnych, prawie siwych włosów. O oczach w kolorze żywej zieleni, w których błyskała niepohamowana ciekawość świata, psotne iskierki, ale również rozsądek i troska o bliskich. W której czasem pojawiało się dziwne wahanie, czasem melancholia, a czasem znudzenie.
Chłopak, który szedł obok mnie był miłym, sympatycznym, czasami nierozgarniętym chłopakiem, który wpadał na ścianę, kiedy pochłonęła go książka, albo uderzał głową w próg drzwi w lochach, gdzie strop był zdradliwie niski, a on o tym zapominał. Był Remusem Lupinem, który czasem bujał w obłokach do tego stopnia, że nie zauważał, gdy zawiązywaliśmy mu w supeł sznurowadła, albo czarowaliśmy jego szatę, by wyrosły na niej grzybki, czy przy pomocy różdżek wiązaliśmy jego włosy w miniaturowe kiteczki związane kolorowymi wstążeczkami.
Sam się sobie dziwiłem, że potrafię dostrzec w nim tak wiele – nawet w Jamesie tyle nie zauważałem, a przecież byłem z nim bliżej niż z Remusem.

CZYTASZ
Nox!
FanfictionTrzynaście rozdziałów opowiadających o mojej skromnej wizji tego, jak wyglądało życie czwórki huncwotów - Jamesa, Syriusza, Remusa i Petera - na początku ich nauki w Hogwarcie. Jak się poznali, jak rozwijała się ich przyjaźń, jak wyglądały ich przyg...