Zagłada Fortu Świętej Trójcy (część II, epicka)

41 1 5
                                    



-Ognia, do cholery, ognia! – krzyczał ich kapral. Will z niechęcią słuchał. Trzecia już linia okopów przed właściwym fortem była bliska upadku. Will zbliżył się do szańca i posłał serię ze swego automatycznego Gaussa. Szeregowiec obok niego cisnął granatem w kroczącego robota, kilku innych rzuciło w inne maszyny, które osłaniały nacierającego wroga. Uległy rozwaleniu, jednakże piechota zdołała dojść dostatecznie blisko. Otwarli ogień w stronę obrońców, który był niezwykle potężny. Zbliżali się, kryjąc się gdzie tylko mogli.

-Dawaj to – rzekł kapral wyszarpując ogromny miotacz ognia postawnemu starszemu szeregowemu. Kapral stanął w wyrwie w szańcu i posłał z miotacza wielką smugę ognia. Wszystko za szańcami i kilku żołdaków Federacji zaczęło płonąć. Jednocześnie w kaprala uderzył pocisk. Padł na ziemię. Na plecy. Jego twarz i ciało wyżerała jakaś plazma, albo kwas. Wyglądał okropnie. Do tego wszystkiego był martwy.

-Cholera, cholera! Strzelajcie bez rozkazu! – krzyczał spanikowany starszy szeregowy. Na szczycie szańców pojawili się nieprzyjaciele, mniej lub bardziej płonący. Will posyłał krótkie, szybkie serie, bez ładu i składu. Był przerażony martwym kapralem, jak każdy zresztą. Ci od Federacji, którym strzały nic nie zrobiły, zeskoczyli. A niech to, to koniec, pomyślał Will, przewieszając szybko karabin na plecy i wyjmując pistolet i długi, energetyczny nóż. Strzelał ze swego pistoletu, spokojnie już celując. Położył dwóch. Na szańcu pojawiła się kolejna fala piechoty. Teraz to już koniec, nasi w zwarciu, dowódcy nie ma, a jest ich przeważająca liczba. Nagle zza jego pleców odezwał się odgłos ciężkiej serii. Destruktor Gaussa. Żołnierze na szańcu bryzgali krwią i padali, w większości na stronę wroga, bo siła pocisków była ogromna. Człowiek z dystynkcjami kaprala rzucił na ziemię destruktor Gaussa, wyjął pokaźną szablę i rzucił się pomiędzy walczących. Jak wytrawny tancerz skakał i zadawał śmierć. Po chwili Kornelijczycy wygrali.

-Kto tu dowodzi? – krzyknął kapral i podniósł sobie karabin. Starszy szeregowy bez słowa wskazał na trupa ich przełożonego. Kapral z obojętnością przyczepił do dystynkcji poległego pokaźny granat zapalający i uniósł ciało. Przerzucił je na drugą stronę umocnień. Padło kilka strzałów, odgłos ekplozji. Za szańcami nic nie było widać, bo dym był gęsty.

-To ich zatrzyma. Oddział mi zginął, przejmuję dowodzenie - rzekł kapral. – Wycofujemy się do bunkru za nami. Ta linia oporu jest stracona.


Wycofali się pospiesznie, żegnani pojedynczymi strzałami. Weszli do bunkru, który miał kształt połowy spłaszczonej piłki do nogi. Było tam dosyć cicho, odetchnęli.

To był czwarty atak. Pierwszy skończył się totalną masakrą atakujących, artyleria rozwaliła czołgi osłaniające piechotę, która została wybita co do nogi. Jednocześnie trwał nalot, który skończył się całkowitym blamażem sił powietrznych Federacji. Odtąd tylko pojedyncze statki służyły jako wsparcie dla wojsk naziemnych. Drugi atak spowodował bezpośrednie starcie z pierwszą linią obrony, jednakże został odparty, choć z pewnym trudem. Armia Federacji za to zdołała już przygotować się do regularnego oblężenia. I tak w trzecim ataku zatrzymała się dopiero na trzeciej linii szańców. Zarazem liczne oddziały dywersanckie wylądowały na Płaskowyżu Nazanajskim, który niemalże przylegał do Fortu Świętej Trójcy. Ich celem było uderzenie na tyły sił Kornelijczyków. Dywersanci musieli z wielkim zaskoczeniem przyjąć śmierć z ręki Jamesa Billiego i jego oddziałów specjalnych, które miały za zadanie do złamania ostatniej linii obrony osłaniać dojście od strony Płaskowyżu Nazanajskiego. Dowódcy Federacji nie zrazili się i systematycznie przerzucali tam coraz liczniejsze oddziały, które kapitan Billie regularnie unicestwiał z rosnącą skutecznością. Tyły miały być zabezpieczone i James Billie zamierzał wypełnić to zadanie sumiennie.

Gwiezdny PyłWhere stories live. Discover now