Rozdział 26

722 101 56
                                    

- Sherlock – szepnął John, wpatrując się zmęczonym wzrokiem w zamyśloną twarz mężczyzny leżącego obok i usilnie starającego się powstrzymać opadające powieki. - Sherlock, co robisz? - zapytał z ledwo przebijającym się przez osłabienie zaciekawieniem.

- John! - wyrwało się zaskoczonemu brunetowi. - Umm... ja... przeczytałem gdzieś, że to uspokaja, pomaga spać, a ty rzucałeś się przez sen no i... - próbował wyjaśnić, ale w rezultacie wyszedł z tego bliżej nieokreślony bełkot, którego detektyw tak bardzo chciał uniknąć. - Znaczy się, już sobie idę – wymamrotał i podniósł się na jednej ręce, z zamiarem opuszczenia łóżka Johna w trybie natychmiastowym.

- Zostań – sapnął były żołnierz, zaciskając mocniej palce na dłoni przyjaciela. - To rzeczywiście pomaga – dodał, uśmiechając się sennie i przymykając oczy. - Po prostu... zostań, bądź ze mną – szepnął, układając wygodniej głowę na poduszce i jednym, silnym ruchem ręki przyciągając Sherlocka bliżej, żeby móc wtulić się w jego pierś. Zignorował nienaturalnie przyspieszony rytm serca mężczyzny i po prostu zaciągnął się jego zapachem, próbując zasnąć.

Z kolei zarumieniony po uszy detektyw uśmiechnął się delikatnie pod nosem i wolną ręką przekręcił na drugą stronę wilgotny okład spoczywający na czole Watsona, starając się nie wybudzić go przy tym z płytkiego snu. Nie znał się na chorobach, ale obstawiał, że jego przyjaciel się przeziębił. Byłoby to nawet solidnie uzasadnione – w końcu zaledwie kilka dni temu spędził dłuższą chwilę siedząc na lodowatej ziemi w zimnym (i ciemnym) zaułku razem z tym całym Benedictem. Sherlock nadal nie rozumiał, na czym opiera się relacja tej dwójki. Aiken wydawał się czuć do Johna coś więcej, a ten z kolei chyba tego nie zauważał. Oczywiście ku uciesze Holmesa, który zdecydowanie nie chciał mieć konkurencji, jeśli chodzi o zdobycie serca doktora.

Właśnie, zdobycie serca Johna... to może być największe wyzwanie, jakiego się w życiu podejmie. Jeżeli misja się powiedzie, detektyw stanie się najszczęśliwszą osobą pod słońcem.

Ale jeśli nie... jak długo zajmie im powrót do normalnego stanu relacji? Czy w ogóle uda im się do niego wrócić? A może Watson postanowi się wyprowadzić, bo nie będzie potrafił żyć z myślą, że jego współlokator i przyjaciel kocha go całym sobą?

Sherlock w tempie ekspresowym odgonił od siebie te ponure perspektywy. Wolał sądzić, że wszystko pójdzie po jego myśli. Chociaż teraz nie mógł korzystać z pomocy sił nadprzyrodzonych, jak wcześniej. Ale nie chciał myśleć, że jego cel jest z góry skazany na niepowodzenie. W końcu nie był już Aniołem, więc nie był całkowicie zależny od Boga, prawda? Mógł sam decydować o swoim losie, zamiast ślepo podążać za poleceniami otrzymywanymi z góry.

Nie chciał ruszać się od przyjaciela, ale nagle dopadło go poczucie głodu, po którym w tych okolicach dawno słuch zaginął. Cóż, teraz najwyraźniej postanowiło owe uczucie wrócić. Zrezygnowany detektyw ostrożnie wyplątał się z uścisku chorego, po czym stawiając stopy bokiem i trzymając się ściany, podążył na dół, do kuchni, z zamiarem dokładnego przetrząśnięcia lodówki pod kątem jakichkolwiek rzeczy jadalnych, które po spożyciu nie podchodziłyby pod kanibalizm.

Po kilkunastu minutach wygłodniałemu brunetowi w końcu udało się przygotować prowizoryczną kanapkę z kromki chleba sprzed prawie tygodnia, cienkiego plastra szynki (tak, upewnił się, że nie jest ludzka), oraz kawałka sera pleśniowego, który postanowił zjeść tylko z konieczności. Nie cierpiał tegoż produktu, podczas gdy John pałał do niego dziwną i niewyjaśnioną do tej pory miłością.

Swój niewielki posiłek Sherlock pochłonął dosłownie trzema kęsami, po czym popił go szklanką przefiltrowanej uprzednio wody i ruszył po cichu z powrotem do sypialni współlokatora. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się taki senny. Czyżby i jego dopadła jakaś choroba? Miał szczerą nadzieję, że nie. On wolał jeszcze trochę pożyć. Znaczy się, nie wyobrażał sobie choćby dwóch dni bez ani jednego ciekawego morderstwa, które mógłby rozwiązać. I nie był pewien, czy udałoby mu się przeżyć okres choroby. Od zakończenia studiów nie rozchorował się ani razu, i niby jego odporność powinna być wystarczająco silna, żeby odeprzeć ewentualne bakterie czy wirusy, których nosicielem mógł być przeziębiony (prawdopodobnie) John, ale wolał tego nie sprawdzać.

Postępując jak najbardziej ostrożnie, detektyw ułożył się obok współlokatora w dokładnie takiej samej pozycji, w jakiej znajdował się, nim opuścił na chwilę swoje stanowisko. Obrócił wciąż jeszcze chłodny okład na czole przyjaciela, po czym przymknął oczy, oddychając przez nos, lecz wypuszczając powietrze ustami. Zaraz też poczuł, jak ręka Watsona obejmuje go w pasie i przyciąga bliżej. Chwilę później zmorzył go głęboki sen.
~
Bez komentarza. Znowu skupiłam się wokół choroby Johna. Chyba nawet za bardzo, ale ten fluff po prostu... Był mi potrzebny ;-;

Już w następnej części skończy się zasypianie na koniec rozdziału i akcja pójdzie do przodu! Mam nadzieję, że tak samo jak ja nie możecie doczekać się rozbrajających tekstów pani Hudson 😏

Miłego wieczorku! ;*

✔Mój Leniwy Aniele || Johnlock✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz