Rozdział 50

746 100 9
                                    

~DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ~

Londyn od kilku dni był skąpany w jasnych promieniach słońca, które ogrzewały całe miasto. Temperatura miejscami przekraczała już piętnaście stopni, sięgała nawet osiemnastu, co pozwalało Johnowi na kontynuację regularnych treningów razem z jego drużyną. Częściej po meczach chodzili całą grupą na pizzę, blondyn miał szansę poznać bliżej wszystkich swoich przyjaciół. Zauważył też, że pomimo tego wszystkiego, jego przyjazna relacja z Benedictem nie osłabła, mężczyzna był dla niego aż do przesady wyrozumiały, ale poza tym... zachowywał się właściwie tak, jak przed tą długą serią wypadków, które pozostawiły wyraźne rysy na sercach poszkodowanych.

- Sherlock, idę na boisko – oznajmił Watson, zakładając na siebie czerwoną, typowo koszykarską koszulkę, która momentalnie zakryła dwie blizny postrzałowe – jedną na ramieniu, drugą na brzuchu. - Wrócę na obiad. Spróbuj nie wysadzić kuchni w powietrze.

- John – ochrypły głos bruneta powstrzymał doktora przed naciśnięciem klamki drzwi wyjściowych. - Zaczekaj chwilę.

- O co chodzi? - blondyn spojrzał przez ramię, jednak fotel jego przyjaciela był już zupełnie pusty. Watson westchnął. Niby powinien był już się przyzwyczaić, że Sherlock korzystał ze swoich skrzydeł przy każdej możliwej okazji, a jednak wciąż nie potrafił przyjąć do wiadomości faktu, że ktoś może tak po prostu zniknąć z pomieszczenia.

Po chwili Holmes zmaterializował się tuż przed lekarzem, który zmierzył go czujnym wzrokiem od stóp do głów.

Anioł miał na sobie szary T-shirt, czarne dresy i adidasy. Zaskoczony John spojrzał mu prosto w oczy, w których dostrzegł przebłyski ciemniejszej zieleni. Wcześniej nigdy ich nie widział, trochę jakby pokazały się w tych pięknych tęczówkach dopiero niedawno. Ale także nie miał jeszcze do tej pory okazji podziwiać przyjaciela w takim stroju.

- Idę z tobą – oznajmił Sherlock, widząc chyba, że Watson nie do końca wie, co ma powiedzieć.

- Wiesz, że nie musisz? - John spojrzał na niego niepewnie. - Oprócz Luke'a, Liama, Amadeo i reszty będzie też Ben...

- Czy ty chcesz, żebym został w domu?

- Nie! Nie o to mi chodziło! - zaprotestował doktor.

- Więc chodźmy – Holmes uśmiechnął się szeroko i otworzył drzwi, wymijając ukochanego i szybkimi krokami pokonując schody na dół.

- Po prostu nie chcę, żebyście się pobili! - krzyknął za nim blondyn.

- Nie martw się, John! W razie czego, tobie nic nie będzie!

Watson pokręcił głową z niedowierzaniem, po czym zdjął klucze z gwoździa wbitego w ścianę, tuż obok framugi, i wyszedł, zamykając za sobą mieszkanie. Zbiegając w dół wsłuchiwał się w rytmiczne pobrzękiwanie kawałków metalu myśląc tylko o tych nagłych zmianach w zachowaniu detektywa. Stał się bardziej czuły, starał się dbać o innych i panował nad swoimi dedukcjami. Może to zasługa tego, że przez jedną głupią akcję stracił wszelkie zaufanie ze strony Scotland Yardu i stracił jedną z niewielu rzeczy, które dawały mu czystą satysfakcję, a może stało się jeszcze coś innego, co przesądziło sprawę.

Jednak kiedy po chwili znalazł się na chodniku i rozpoczął z detektywem wyścig bez zasad, nie potrafił robić nic innego, niż tylko śmiać się beztrosko, kiedy zwinnie wymijali innych przechodniów, rzecz jasna patrzących na nich jak na wariatów.

✔Mój Leniwy Aniele || Johnlock✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz