Rozdział 22

669 98 25
                                    

- Wracam do domu – odparł blondyn. - I, szczerze mówiąc, chciałbym spytać o to samo – dodał. No bo w końcu nie codziennie widzi się dużo od siebie wyższego, trzydziestoletniego faceta, płaczącego w środku nocy pod zimną ścianą w ciemnym zaułku.
- Syn mojej młodszej siostry... - zaczął łamiącym się głosem. Otarł nos rękawem bluzy i zaczerpnął powietrza. - Michael, nie wrócił na noc do domu. Szukamy go od dobrych pięciu godzin, ale ani śladu po nim – po tych słowach wybuchnął płaczem i osunął się znów w dół po ścianie, wplatając palce we włosy i chowając głowę między kolanami. Johnowi nagle zrobiło się go w cholerę szkoda. Ignorując zimno, usiadł obok przyjaciela i objął go ramieniem, wolną ręką odstawiając swoją laskę pod ścianę. Ben tymczasem bez wahania wtulił się w pierś byłego żołnierza, wciąż szlochając jak małe dziecko. Watson pogładził mężczyznę po miedzianych lokach. Naprawdę czuł się, jakby trzymał w ramionach zrozpaczonego sześciolatka, a nie dorosłego, odpowiedzialnego mężczyznę.
- Był dla mnie jak mój własny syn... - usłyszał blondyn zduszony materiałem kurtki głos. - Kochałem go, pomagałem siostrze w jego wychowaniu... a teraz go nie ma. Boję się, John – dodał, z trudem wypowiadając każde słowo.
- Ile miał lat? - spytał doktor, jedynie wzmacniając lekko uścisk. W tej chwili współczuł przyjacielowi jak nigdy nikomu, aż do tej pory. Miał wrażenie, że wie, co miedzianowłosy przeżywa, ale w rzeczywistości nie mógł nawet mieć o tym pojęcia. On nigdy nikogo nie stracił.
- Tylko osiem... - Benedict pociągnął nosem. - Osiem pieprzonych lat... miał przed sobą całe życie... Mówiłem Narcy, żeby nie puszczała go samego o tej porze... - po tych słowach znów wybuchnął spazmatycznym płaczem.
Tymczasem Johna coś tknęło. I nie była to wcale pozytywna myśl. Wręcz przeciwnie, miał wrażenie, że doskonale wie, kim był Michael. Zadrżał z lekka na samą myśl, jednak Ben nie miał prawa odebrać tego jako odruchu przerażenia własnymi myślami.
- Zimno ci – szepnął, dusząc łzy. Wiedział, że to wszystko nie powinno tak wyglądać; że nie powinien tulić się do najlepszego przyjaciela jak małe, rozhisteryzowane dziecko. Ale nie było go stać na żaden inny ruch.
- Nie... - odparł Watson, starając, by w jego głosie zabrzmiało jednocześnie opanowanie i jakaś uspokajająca nuta. - Mam kurtkę... - dodał, gładząc skulonego i załamanego Bena po jego miękkich włosach. - Opisz mi go. Powiedz, jak wyglądał Michael, może go widziałem? - poczuł, że jego przyjaciel kiwa głową na tak.
- Nie był wysoki, w dodatku trochę chudy, jasne włosy i piękne, duże, szare oczy. Uwielbiałem je. Zawsze oddawały wszystkie jego emocje; pokazywały mi i Narcy, co siedziało w jego dziecięcej głowie – pociągnął nosem, przerywając swoją wypowiedź. - Był przywiązany do swoich białych koszulek. Uwielbiał biały kolor. Kiedyś uparł się, żebyśmy pomalowali jego pokój na biało – uśmiechnął się słabo. - Zrobiliśmy tak, a on potem zrobił mnóstwo kolorowych ozdób i poobwieszał nimi ściany i meble. To było niesamowite, wykonywał wszystko z największą szczegółowością, potrafił siedzieć trzy dni nad jedną kartką świąteczną – znów zaszlochał chwilę i zakołysał się lekko w silnych ramionach Johna. - Był naprawdę utalentowany, boję się, że już go nie znajdziemy – dodał, a po jego pięknych, bladych policzkach spłynęło kilka ostatnich łez. Następnie odsunął się od Watsona i wstał powoli, cały czas szorując plecami o ceglaną ścianę. Doktor także się podniósł i ścisnął lekko ramię Bena, chcąc dodać mu otuchy. Jednak w rzeczywistości doskonale wiedział, że Michael już się nie odnajdzie.
W każdym razie, nie żywy.
- John! - krzyknął głęboki głos gdzieś po lewej od dwójki milczących mężczyzn. Blondyn odwrócił się w tamtą stronę i dostrzegł wysoką sylwetkę okrytą długim płaszczem. Serce zabiło mu odrobinę szybciej, gdy Sherlock zbliżył się do nich. - Kto to? - spytał nieufnie, patrząc na zapłakanego miedzianowłosego spode łba.
- Ben. Mój przyjaciel – przedstawił towarzysza doktor. Benedict podniósł na chwilę wzrok do góry, a następnie spuścił go znów i objął się ramionami.
- Uhm – mruknął detektyw, nadal mierząc go nieufnym spojrzeniem. - Chodź, John, musimy wracać. Dobrze, że wybrałeś tę drogę. Główna już niedaleko – dodał, a potem odwrócił się i zniknął za rogiem, ruszając w przeciwną stronę do tej, z której przyszedł wojskowy. I on sam prawdopodobnie też.
- Muszę iść – powiedział blondyn i jeszcze raz pogładził Bena po karku w przyjacielskim geście.
- Kim on jest? - zapytał miedzianowłosy, patrząc na Watsona zaczerwienionymi od płaczu oczami.
- Ma na imię Sherlock – odparł, a następnie odwrócił się i powoli ruszył za detektywem. Jednak zanim jeszcze opuścił zaułek, z zamiarem dogonienia współlokatora, odwrócił się. - Ostatnie pytanie... - zaczął. Ben zamrugał, chcąc odgonić kolejną falę napływających mu do oczu łez. - Jak ma na nazwisko twoja siostra?
- Narcyza Rivera.
~
Polecam muzykę z mediów. Pomaga... utrzymać klimat... przy czytaniu, wiecie... ;-;
*wydmuchuje nos w chusteczkę*
*rzuca ją za siebie*
*chusteczka ląduje na piramidzie czterystu pięćdziesięciu siedmiu innych chusteczek*
*wszystkie chusteczki zsypują się prosto na Aj-chan*
😭😭😭

✔Mój Leniwy Aniele || Johnlock✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz