Rozdział 25

720 107 32
                                    

Gdy Sherlock uchylił drzwi sypialni Johna, dostrzegł mężczyznę leżącego na pościeli tylko w szarych spodniach od piżamy, z wyraźnymi wypiekami na policzkach, rozchylonymi lekko ustami i kończynami rozrzuconymi chaotycznie na wszystkie strony. Posapywał cicho za każdym razem, gdy wypuszczał powietrze z płuc.
Spał.
Holmes westchnął. Mimo tego, że lekarz wojskowy był w tym momencie ewidentnie chory, brunet uśmiechnął się lekko, bo nie mógł zaprzeczyć, że mimo wszystko wygląda on we śnie niesamowicie słodko. Nie mając serca budzić współlokatora, postawił wszystkie leki na szafce nocnej, po czym ulotnił się na chwilę do kuchni. Tam wygrzebał z szafki pierwszą lepszą czystą ścierkę, której nigdy nie użył jeszcze do sprzątania po swoich diabolicznych eksperymentach, a następnie zmoczył ją obficie zimną wodą i wycisnął, by następnie długimi krokami pobiec na górę, po drodze składając materiał na cztery.
Chwilę później klęczał już przy łóżku Johna i kładł mu zimny okład na rozpalonym czole. Liczył chociaż na to, że to się na coś zda, jako że nie był w stanie zebrać się w sobie i obudzić przyjaciela, by podać mu lek na zbicie gorączki.
Oparł się plecami o krawędź mebla, układając kark na rogu materaca, a następnie przymknął oczy. Nawet się nie zorientował, w którym momencie oddech blondyna uspokoił go na tyle, że jego samego także zmorzył spokojny sen.
* * *
- Bracie mój - usłyszał Sherlock. Gwałtownie otworzył oczy, podrywając się do góry, przez co zderzył się czołem z pochylonym nad nim mężczyzną. Krzyknął, cofając się odruchowo, po czym rozejrzał się wokół, a dostrzegłszy tylko bezkresną biel, z ulgą stwierdził, że to tylko sen.
- A już myślałem, że się wyśpię - rzucił kąśliwie, patrząc z pogardą w stronę starszego brata. - Czego ode mnie chcesz? Z tego co wiem, wy, aniołowie, mieliście dać mi żyć dalej na własną rękę - dodał, unosząc brwi wysoko do góry i uśmiechając się drwiąco.
- Pamiętasz, co Ojciec sądzi o takich powiązaniach - powiedział, unosząc głowę nieco do góry dla lepszego wrażenia.
- A co ty niby możesz o tym wiedzieć?! - warknął brunet. - Wynoś się z mojej głowy. Wracaj do swoich fruwających białoskrzydłych wróżek - spojrzał na Mycrofta spode łba, podczas gdy ten spuścił głowę, zupełnie jak nie on.
- Nie mogę - stwierdził z goryczą, rozkładając całkowicie czarne skrzydła, dużo mniejsze, niż miał poprzednim razem, gdy Sherlock go widział, bo pozbawione już sporej części piór, które zostały zastąpione przez podłużne, cienkie kości.
- Co do... - zaczął, ale nawet sam nie wiedział, jak dokończyć tą myśl.
- Wiem o tym więcej, niż może ci się wydawać - uśmiechnął się ponuro, chociaż w jego oczach zabłysnął smutek. - Do zobaczenia wkrótce, braciszku - rzucił jeszcze, po czym owinął się skrzydłami i rozpłynął, a młodszy z braci wyruszył w gwałtowną podróż powrotną ku rzeczywistości.
* * *
Poderwał się do pionu, dysząc ciężko. Mrugając z niesamowitą częstotliwością, rozejrzał się po pokoju. Był u Johna w sypialni. Nie obchodziło go, dlaczego. Liczyło się tylko to, że znów jest u siebie, na Baker Street.
Wypuścił ze świstem powietrze z ust, dając swojej głowie opaść luźno z powrotem na materac. Już po chwili usłyszał cichy, niewyraźny pomruk, i czyjeś palce wplątały się w jego loki. Wstrzymał oddech, czując, jak się rumieni.
- John, śpisz? - szepnął, nie chcąc przypadkiem zbudzić przyjaciela, jeśli ten nadal spoczywał w objęciach Morfeusza.
- Mmm - jęknął Watson, a Sherlocka przeszył dreszcz. Ostrożnie sięgnął ręką za głowę i chwycił doktora za nadgarstek. Następnie wyplątał jego dłoń ze swoich włosów i zamknął ją w uścisku własnych, bladych palców, kciukiem gładząc jej wierzch. Chciał uspokoić mężczyznę, ale nie do końca wiedział jak. W internecie przeczytał o tym, że trzymanie za rękę jest korzystne dla zdrowia i pomaga się zrelaksować, toteż nawet nie zamierzał puścić dłoni Johna.
- Śpij spokojnie. Jestem obok - szepnął, po czym nie rozluźniając uścisku wstał i ostrożnie położył się obok byłego żołnierza, układając ich splecione ręce pomiędzy nimi. Czuł, jak co jakiś czas Watson zaciska palce mocniej, jednak po chwili je rozluźnia. Utwierdzało go to tylko w przekonaniu, że metoda działa. W dodatku czerpał z zaistniałej sytuacji dodatkową korzyść - miał okazję obserwować przyjaciela w trakcie snu, a jednocześnie mógł się tylko domyślać, co się dzieje w jego trudnym do rozszyfrowania umyśle.
Z jednej strony, John był prosty i łatwy w obsłudze. Sherlock doskonale wiedział, o co mu chodzi, za każdym razem, gdy ten otwierał usta. Z drugiej jednak, detektyw nie miał pojęcia, o czym może myśleć doktor i co czuje wobec świata, wobec przyjaciół, wobec niego. Okrutnie go to frustrowało, bo za swojej anielskiej służby otrzymywał takowe dane dosłownie w ułamku sekundy.
Pogrążony w rozmyślaniach brunet nie zauważył nawet, kiedy Watson otworzył zmęczone oczy i zaczął mu się z zainteresowaniem przyglądać.
~
Kurna, nie mogę, tłukłam ten tekst cztery godziny, ale obiecałam sobie, że tym razem wstawię go przedwcześnie :')
Dlaczego? Otóż dzisiaj (16.11) obchodzimy Dzień Tolerancji, i z tej oto okazji postanowiłam wcześniej zacząć maraton! (punkt dla tych, którzy rozumieją przekaz ;*)

Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam - w końcu trochę więcej Johnlocka 😂
Liczę na jakieś komentarze, to naprawdę mocno zagrzewa do pisania ;d

Do następnego! ^-^

✔Mój Leniwy Aniele || Johnlock✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz