- Ben, czekaj! - krzyknął Liam, wybiegając z bloku za przyjacielem, który biegł chodnikiem w samym T-shircie, usiłując jednocześnie założyć bluzę polarową, którą na ostatnią chwilę zabrał Luke'owi. - Co ty w ogóle zamierzasz zrobić?!
- Znaleźć ich! - odkrzyknął miedzianowłosy, nie zwalniając tempa i obciągając rękawy właśnie nałożonego polaru.
- Sam nie dasz rady! Skąd wiesz, gdzie ich szukać?! - zawołał za nim, chociaż wiatr szarpał jego rozpiętą kurtkę i zagłuszał słowa. - A poza tym jest środek nocy!
- I co z tego! - Benedict zatrzymał się i odwrócił gwałtownie. Zrobił kilka kroków w stronę przyjaciela i dźgnął go w pierś, patrząc na niego z góry. - Obydwaj są moimi przyjaciółmi. John jest dla mnie jeszcze ważniejszy niż Kevin. Nie pozwolę, żeby coś im się stało, rozumiesz?! - krzyknął, chociaż blondyn stał kilkadziesiąt centymetrów od niego.
Następnie odwrócił się i pobiegł przed siebie, nie zwracając uwagi na zszokowanego Liama, którego zostawił za sobą.
Dwudziestolatek westchnął i wyciągnął z kieszeni telefon, wybierając na szybko numer brata.
- Nie udało się. Poszedł ich szukać – westchnął, gdy Luke w końcu odebrał połączenie.
- Niedobrze. Nie chcę, żeby coś mu się stało – odparł na to bliźniak chłopaka.
- Ja też nie – poparł go blondyn, opatulając się szczelniej kurtką i przytrzymując komórkę ramieniem, żeby mu nie wypadła. Zapiął suwak, chociaż częściowo odcinając się od zimnego powietrza, ale nadal czuł chłód w nogach; miał na sobie tylko przetarte dresy, w których zazwyczaj sypiał.
- Wracaj do domu, bo jeszcze ciebie mi ktoś porwie – poprosił Luke. Gdzieś w tle Liam usłyszał gwizd ich starego czajnika, sygnalizujący, że woda już się zagotowała.
- Jasne, bro – blondyn uśmiechnął się mimowolnie i rozłączył się, a następnie zawrócił w stronę domu. - A jutro będziemy szukać Bena – westchnął, już tylko do siebie, bo w końcu nikt nie mógł go usłyszeć, w środku nocy przed blokiem w jednej z cichszych części miasta.
* * *
Tymczasem Benedict nie zwalniając tempa pędził przed siebie. Ulica za ulicą, przemykał między zaparkowanymi przy chodnikach samochodami. Bolały go nogi, serce pracowało na najwyższych obrotach, a w płuca niczym tysiące małych igiełek kłuło go lodowate powietrze. Buty raz po razie odbijały się od twardego betonu. Nie był dobry na długich dystansach, szczerze wolał sprint, ale tym razem nie miał wyboru. Ktoś porwał jego najlepszego przyjaciela. Ktoś porwał mężczyznę, który znaczył dla niego coś więcej niż drużyna, z którą znał się dużo dłużej.W końcu wbiegł w Baker Street. Pamiętał, że gdzieś tutaj Amadeo po raz ostatni widział Johna, zanim ten wyprowadził się ze starego mieszkania. Miał nadzieję, że jego farbowany kumpel nie pomylił się także i tym razem. On w ogóle rzadko się mylił, o ile w ogóle się odzywał.
- Nietypowy numer... cholera, Ben, przypomnij sobie! - syknął sam do siebie, wplatając we włosy obydwie dłonie i próbując sobie przypomnieć. - 122 B? 112 B? 221 B? - powtarzał pod nosem, aż w końcu stanął jak wryty i odwrócił głowę w lewo.
Czarne drzwi, a na nich połyskujące złoto trzy cyfry i litera.
- Baker Street 221 B – wypowiedział te słowa jak mantrę, potężne zaklęcie, imię wielkiego króla.
To tutaj mieszka ten koleś, który odebrał mi Johna – pomyślał. - To on sprowadził na niego kłopoty.
A teraz będzie za to żałował.
~
Znowu drama, tak, wiem, jestem zła podła i niedobra, ale jeszcze trochę będziecie musieli się ze mną pomęczyć, bo tak łatwo tej depresji nie puszczę >:3No topsz, to ja lecę pisać ciąg dalszy, bo mój mózg obudził się po czterech tygodniach i znowu pracuje normalnie (no, może nie całkiem, ale ciii), trzeba to wykorzystać XD
CZYTASZ
✔Mój Leniwy Aniele || Johnlock✔
FanfictionZamyślił się za bardzo. Nie zareagował. Nie stanął kuli na drodze; nie zrobił nic, by ją zablokować. Najbardziej rozleniwiony i niesforny ze wszystkich posłańców. Pod jego opiekę trafił człowiek o wielkim sercu, który od zawsze działał jak żywy magn...