Rozdział 37

628 94 36
                                    

- Tak – warknął Benedict, wypuszczając ze świstem powietrze z płuc. - Właśnie tak. Kocham go, a ty mi go odebrałeś, zniszczyłeś, a teraz mogę już nigdy go nie zobaczyć. Z twojej winy – stwierdził ponuro, wbijając w detektywa kipiące wściekłością spojrzenie.

- To był jego wybór – Sherlock podniósł się z kanapy i podszedł do Aikena. - To nie moja wina, że cię zostawił.

- WŁAŚNIE ŻE TWOJA! - wrzasnął miedzianowłosy i w ułamku sekundy zaserwował detektywowi perfekcyjnego prawego sierpowego prosto w kość policzkową. Bruneta odrzuciło do tyłu tak, że upadł z powrotem na kanapę, z jedną ręką przyłożoną do lewej strony twarzy. Syknął, po krótkiej chwili odsuwając dłoń od policzka i patrząc na spływającą między palcami krew. Rana piekła, szczypała go, ale starał się ją zignorować. Popatrzył na Bena nienawistnie.

- Wyjdź – wycedził. - W tej chwili. WYNOŚ. SIĘ. Z. MOJEGO. MIESZKANIA! - krzyknął, wstając gwałtownie i dosłownie wypychając wkurzonego koszykarza-amatora za drzwi.

- Nie zapomni o mnie – syknął Benedict, wsuwając stopę w szparę, zanim detektyw zatrzasnął za nim wejście. - I ty doskonale o tym wiesz – dodał. - Bo pocałunków przecież się tak łatwo nie wymazuje z pamięci, prawda? - spytał z drwiną, cofając się.

Drewniana powłoka huknęła donośnie, gdy nakręcony brunet z całej siły trzasnął drzwiami. Chwilę później dało się słyszeć kroki na schodach i Aiken w końcu opuścił Baker Street, zostawiając zdenerwowanego jak nigdy dotąd Sherlocka z krwawiącą, szeroką raną na kości policzkowej.

Tak. Zdawał sobie sprawę z tego, że John nigdy nie zapomni o Benie. Ale miał nadzieję, że ten fakt nie odbierze mu przyjaciela. Tymczasem w świetle tego, co powiedział miedzianowłosy, Holmes zostawał dużo w tyle. Jeżeli Benedict rzeczywiście pocałował Watsona a on o tym pamięta... Detektyw poczuł, że w jego sercu pojawia się kolejna szrama. Od samego początku czuł, że ten jeden człowiek jest dla niego kimś więcej niż tylko osobą, którą miał się opiekować. Wiedząc, że nie da rady zwalczyć tego uczucia, poszedł do Ojca zanim ten sobie uświadomił, co się święci, i poprosił o uczłowieczenie. A teraz okazuje się, że wystarczył krótki czas jego nieobecności przy swoim podopiecznym, a ten znalazł sobie kogoś innego, nawet nie zdając sobie sprawy z istnienia anioła, który kocha go całym sercem, ale nie umie mu tego przekazać. Nie potrafił stwierdzić, w którym momencie do tego doszło. Może wtedy, kiedy zostawił Johna z Mycroftem? A może jeszcze kiedy indziej, kiedy John leżał w szpitalu? Wszystko było możliwe, a on nie miał od kogo się o tym dowiedzieć, odcięty od wszelkich źródeł w Niebie.

Potrzebował swojego przyjaciela z powrotem. Czuł się przy nim dobrze, bezpiecznie, na swoim miejscu. Nawet jeśli bał się powiedzieć mu, dlaczego tak przy nim czuwa. Nawet, jeśli nie mógł mu powiedzieć wszystkiego, całej prawdy. Nawet jeśli nie mógł uświadomić go o swoim pochodzeniu. Nawet, jeżeli coś nie pozwalało mu powiedzieć Watsonowi, co chciałby z nim zrobić.

Wiedział już, że ma rywala. To było wyraźnie widać, że Benedict nie odpuści tak łatwo i będzie walczył o serce byłego żołnierza.

Czarno-biała suczka, poruszając się płasko tuż przy podłodze, niepewnie podeszła do detektywa i wsunęła mu się pod rękę, układając łeb na jego udach, po czym zapiszczała cicho.

Tym razem nie odtrącił jej, a pogładził dłonią puchaty łeb i podrapał za trójkątnym uchem, uśmiechając się słabo.

W tej chwili był pewien tylko jednego.

Już nawet nie chciał, a musiał odzyskać Johna. W każdym tego słowa znaczeniu.
~
Ten troszku krótszy niż pozostałe, ale dzięki temu machnę dzisiaj jeszcze jeden ^-^

✔Mój Leniwy Aniele || Johnlock✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz