Rozdział 23

656 102 5
                                    

Dwaj mężczyźni stanęli w końcu przy głównej ulicy. Watson rzucił niespokojne spojrzenie na przejeżdżające przed nimi samochody. Wciąż nie nabrał ponownego zaufania do kierowców, po tym jak potrąciło go jedno z aut. To nie było doświadczenie ani ciekawe, ani przyjemne, a na samo wspomnienie dni spędzonych w szpitalu, z tym paskudnym jedzeniem podawanym na stołówce, zachciało mu się płakać.
- Jak on się nazywa? - spytał nagle Holmes, rozglądając się za taksówką.
- Kto? - John zmarszczył czoło w zdziwieniu, wpatrując się w blady, idealnie zarysowany profil towarzysza jak w obrazek. To prawda, że był on nieziemsko przystojny, ale mężczyzna nadal nie mógł zrozumieć, dlaczego będąc obok niego czuje się tak lekki i wolny.
- Tamten człowiek z uliczki – mruknął Sherlock, wyciągając lewą rękę do góry, a czarna, skórzana rękawiczka okrywająca jego rękę odbiła kilka promieni białych świateł padających od strony przejeżdżających obok samochodów.
- Przecież ci mówiłem – blondyn popatrzył na swojego przyjaciela jak na wariata. Był pewien, że przedstawił mu Bena, i że detektyw zarejestrował w pamięci jego personalia.
- Pytałem o pełne imię – sprostował tamten z nutką irytacji w głosie, podchodząc do pierwszej taksówki, która się zatrzymała, i otwierając jej czarne drzwiczki.
- Benedict Aiken – odparł bez zawahania doktor, wchodząc za brunetem do taksówki. Tymczasem Holmes, który usiadł pod oknem po drugiej stronie, półgębkiem podał kierowcy adres i zamarł w bezruchu.
- Benedict Charles Aiken – wyrecytował jak w transie, patrząc przez okno zamglonym wzrokiem.
- Charles? - John z każdą chwilą zyskiwał coraz większą pewność, że rozmawia z kosmitą. Było dla niego dziwne, że Sherlock zna jeszcze jedno imię jego przyjaciela, chociaż w rzeczywistości widział go tylko raz w życiu. Chociaż, z drugiej strony, powinien był się już dawno do tego przyzwyczaić.
- Jeden z opiekunów ofiary, rodzony brat matki chłopca – powiedział Sherlock, a po jego głębokim głosie można było łatwo stwierdzić, że aktualnie jest pogrążony w rozmyślaniach.
- A więc zidentyfikowaliście jego tożsamość? - westchnął Watson, odwracając wzrok od bruneta. Nadal przytłaczał go fakt, że ktoś mógł zrobić coś tak okrutnego małemu dziecku i niezbyt potrafił się pozbierać.
- A ty nie wiedziałeś, kim jest? - zdumiał się detektyw, zerkając na odwróconego Johna.
- Domyśliłem się, gdy Ben zaczął o nim opowiadać – wymamrotał niechętnie były wojskowy, patrząc na mijane przez nich kolorowe witryny sklepowe. Wszystkie wyglądały jednakowo, przystrojone charakterystycznymi dla tej pory roku, brązowymi, żółtymi i pomarańczowymi liśćmi. Mężczyzna zaczął zastanawiać się, skąd ta monotonność. Czy ludzie są naprawdę aż tak mało kreatywni, żeby nie wymyślić nowego stylu dekoracji, który przyciągnąłby uwagę przypadkowych przechodniów?
- Szkoda dzieciaka – mruknął Holmes, z powrotem wbijając wzrok w okno.
- Prawda, Michael miał... - zaczął doktor, z zamiarem stwierdzenia, że maluch miał przed sobą całe życie, ale nie dane mu było dokończyć tejże myśli.
- Nie mówię o Michaelu – przerwał mu nagle detektyw, ze złością potrząsając głową i tym samym wprawiając swoje piękne, ciemne loki w ruch.
- Nie rozumiem – Watson ściągnął brwi, powodując, że na jego opalonym przez afganistańskie słońce czole pojawiło się kilka drobnych zmarszczek.
- Miałem na myśli Benedicta – wyjaśnił Sherlock.
Po chwili dziwnej, dosyć krępującej ciszy, taksówkę wypełnił cichy śmiech Johna, a brunet natychmiast stwierdził w myślach, że to najpiękniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszał, a jednocześnie spojrzał w bok ze zdziwieniem wypisanym na twarzy. Mężczyzna śmiał się, ale detektyw nie był w stanie stwierdzić, czy bardziej gorzko, czy z rozbawieniem.
- O co chodzi? - spytał i odchrząknął, słysząc, jak ochryple zabrzmiało to pytanie.
- Powiedz mi... jedną rzecz – wydusił z siebie John pomiędzy kolejnymi, krótkimi napadami śmiechu. - Ile, twoim zdaniem, lat ma Ben?
Sherlock wzdrygnął się lekko, słysząc, że doktor wciąż uparcie używa zdrobnienia od imienia swojego przyjaciela.
- Siedemnaście do dziewiętnastu – odparł bez wahania, na co blondyn dostał totalnej głupawki i nie mógł pozbierać się przez kilka dłuższych minut.
- Znowu się pomyliłeś – powiedział w końcu, opierając się wygodnie i uśmiechając pod nosem.
- Niemożliwe – mruknął Holmes, nieco zły na samego siebie. Nie potrafił się domyślić, co przeoczył tym razem.
- A jednak – John pokręcił głową, wciąż nie mogąc uwierzyć w błąd popełniony przez jego przyjaciela. - Ben jest ledwo po trzydziestce – rzucił.
Detektyw nie odezwał się już ani razu do samego wieczora.
~
Wybaczcie, że wczoraj rozdziału nie było, ale dopadł mnie taki leń, że nie chciało mi się nawet kliknąć "OPUBLIKUJ" ;-;

Miłego dnia, mordki. Ja wracam na religię XD

✔Mój Leniwy Aniele || Johnlock✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz