Rozdział 46

616 89 15
                                    

Podczas gdy lekarze przeprowadzali właśnie iście desperacką akcję, próbując przywrócić rytm sercu Watsona, Sherlock siedział naprzeciwko drzwi i patrzył przez szybę. Przez cały czas miał nadzieję, że pojawi się tu któryś z aniołów i pomoże odratować doktora. Zapewniał się, że wszystko będzie dobrze; że wszystko się ułoży i blondyn znów stanie na nogi.

Kiedy jednak pielęgniarki odsunęły się od mężczyzny i zaczęły powoli, z wyraźnym smutkiem na twarzach odłączać Johna od tych wszystkich urządzeń, które dotychczas podtrzymywały go przy życiu, Sherlock nie mógł dłużej powstrzymywać przytłaczających go emocji.

Wstał, chociaż nogi miał jak z galarety, i trzęsąc się wyraźnie, podszedł do szyby. Położył na niej swoją dłoń, patrząc z daleka na zastygły profil przyjaciela, a po jego bladych policzkach nieprzerwanymi strumieniami popłynęły słone łzy. Zagryzł dolną wargę, chcąc powstrzymać spazmatyczny szloch przed wydostaniem się z jego ust i powoli osunął się w dół, na samym końcu opadając na kolana i zaciskając na nich drżące dłonie.

Płakał, i nie potrafił - a może nawet bardziej nie chciał - tego powstrzymać.

Nagle wszystkie dźwięki ustały. Czas jak gdyby zatrzymał się w miejscu. Mężczyzna podniósł głowę, zdziwiony, i rozejrzał się.

Na drugim końcu korytarza, ubrany w białą szatę, z dziwnie drwiącym półuśmiechem na ustach, stał rudowłosy Archanioł, ze złotymi skrzydłami dumnie rozłożonymi na boki.

- To koniec, Sherlocku. Czas wstąpić znów na górę - oznajmił, unosząc wysoko brwi. - Wyczerpały się wszystkie twoje szanse a Ojciec stracił cierpliwość. Teraz wrócisz ze mną do domu.

Brunet powoli podniósł się z ziemi i zacisnął dłonie w pięści, po czym spojrzał na Michała przesyconym nienawiścią wzrokiem i powoli ruszył w jego stronę.

- Gdyby to kiedykolwiek był mój dom, gdybym kiedykolwiek czuł się związany z tym miejscem, NIGDY BYM STAMTĄD NIE ODSZEDŁ! - jak pierwsze słowa niemal wyszeptał, tak ostatnie były już donośnym, gniewnym krzykiem.

Był wściekły. Na siebie, na Boga, na Michała, na Mycrofta i na Moriaty'ego, i na całą resztę tego okrutnego świata. Ciążyło na nim poczucie winy za postrzał Johna na polu walki w Afganistanie, za jego wypadek gdy wracał z klubu, za postrzał w piwnicach Wandsworth i w końcu za jego śmierć. Dodatkowo przytłaczała go świadomość, że nigdy nie powiedział mu, co tak naprawdę do niego czuje.

W tej chwili niemal już szarżował na Archanioła i chociaż rudowłosy wiedział, że Sherlock został pozbawiony mocy, w jego oczach zabłysnęła iskierka strachu, która jednak była niczym w porównaniu do furii rozpalającej tęczówki, serce i duszę Holmesa.

Brunet rzucił się na Michała i natychmiast powalił go na ziemię, co pociągnęło za sobą skutek w postaci kilkusekundowego szoku posłańca. W końcu, czy jest to możliwe, żeby zwyczajny człowiek od tak powalił Archanioła?

Jednak Sherlock nie zastanawiał się nad tym, jak tego dokonał. Nie obchodziło go to, że w każdej chwili Michał może sprawić, że czas znów ruszy. Nie dbał o to, że może zginąć, jeśli rudowłosy pstryknie palcami.

Kolejne ciosy spadały na tors i twarz anioła i zostawały błyskawicznie odwzajemniane, kiedy obydwaj jak potężna kłoda przetaczali się przez korytarz. W pewnej chwili Holmes wyciągnął dawnemu bratu zza pasa archanielski miecz i zawisł nad nim.

- Nikt nie ma prawa mówić mi, co mam robić! - krzyknął, a jego głos poniósł się nienaturalnie potężnym echem po całym korytarzu. Lampy trzasnęły i zanim zgasły, ostatnie światło skierowały na wielkie, białe skrzydła rozpostarte tuż za Sherlockiem.

- Niemożliwe... - szepnął Michał, a potem nagle wszystko zniknęło.

Srebrny miecz gładkim pchnięciem zatopił się w jego sercu.

Sherlock Holmes, anioł który odszedł, z zimną krwią zabił najpotężniejszego z posłańców Niebios.
~
Wiem, wiem, dużo się dzieje, ale jak doskonale wiemy - wszystko ma swój cel!

Obiecany rozdział jest a ja już planuję kolejne, więc pozostaje wam tylko czekć cierpliwie ^^

Do miłego, mordki ;*

✔Mój Leniwy Aniele || Johnlock✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz