Sherlock biegł wzdłuż ulicy skanując otoczenie, chociaż ludzie patrzyli się na niego jak na wariata. Rozglądał się dookoła z uwagą, w poszukiwaniu miejsca, do którego w przypływie złości mógł zawędrować doktor.
Nagle przy wylocie jednej z bocznych uliczek dostrzegł coś ciemnego leżącego na ziemi. Biorąc głęboki wdech, podbiegł do przedmiotu i podniósł go drżącymi dłońmi. Był to telefon w szarej obudowie z tak dobrze detektywowi znanym grawerunkiem. Holmes odblokował go dwoma klawiszami.
Na ekranie pojawiła się informacja o piętnastu nieodebranych połączeniach, w tym jedenastu od Sherlocka i czterech od Grega.
Po policzku detektywa spłynęła pojedyncza łza, która skapnęła na ekran i na nim pozostała. Mężczyzna z trudem wybrał numer inspektora.
- John? Jezus Maria, dzięki Bogu! Sherlock strasznie się o ciebie martwił, myśleliśmy, że nie żyjesz! - krzyknął policjant. Brunet słyszał w jego głosie nieziemską ulgę i tym trudniej było coś powiedzieć.
- Greg – wydusił z siebie w końcu. - Przyślij do mnie swój oddział. Najlepszy.
- Sherlock? Co się stało? Gdzie jest John? - odezwał się zaniepokojony mężczyzna. Cała radość i ulga wyparowały w ułamku sekundy.
- Nie wiem – szepnął. - Nie wiem, gdzie jest John. Nie wiem, gdzie ja jestem. Znalazłem tylko telefon. Namierzcie mnie – dodał łamiącym się głosem, a potem rozłączył się.
Jego kolana głucho stuknęły o ziemię a telefon wysunął się z rozedrganych dłoni i upadł na beton. Na wyświetlaczu pojawiło się takie samo pęknięcie, jakie w tej samej chwili naznaczyło serce detektywa. Łzy zaczęły gęstymi strumieniami spływać po jego bladych policzkach. Myśli nagle stanęły, tak samo jak czas wokół niego. Wpatrywał się pustym, zaszklonym wzrokiem w osłonięte ciepłym płaszczem ręce. W jednej chwili stracił sens życia, którego sam się domagał.
Miałeś się nim opiekować, idioto – słyszał w głowie nieustające echo własnego głosu wypowiadającego te pięć bolesnych słów. Nie wiedział, jak do tego doszło. Miał dbać o Johna Watsona, a tymczasem mógł go już nigdy w życiu nie zobaczyć. W każdym razie, nie żywego.
Zacisnął dłonie w pięści a usta w wąską kreskę, ale i tak nie powstrzymał żałosnego szlochu który wydarł się na zewnątrz razem z powietrzem z jego płuc. Cały się trząsł, był zdruzgotany i rozbity po raz pierwszy w życiu. W czasach gdy był aniołem, nigdy nie czuł niczego podobnego. To było coś nowego.
I bolesnego.
Ocknął się dopiero czując czyjąś rękę na ramieniu. Wciąż nic nie słyszał, ogłuszony smutkiem i rozpaczą za przyjacielem. Obejrzał się za siebie. Obok niego, trochę z tyłu, stał Lestrade, z miną pełną współczucia i żalu. Widać miał pojęcie o tym, że John był dla niego osobą ważną. Sherlock z powrotem spojrzał na swoje ręce, a potem przed siebie. Na ścianach tonącej w cieniu coraz późniejszej nocy odbijały się czerwone i niebieskie blaski syren policyjnych. Kilkoro funkcjonariuszy miotało się w te i wewte, zbierając względne ślady, poszlaki.
A on nie potrafił im pomóc.
Nie protestował, kiedy Greg wziął go pod ramię. Nic nie powiedział, kiedy ten zaprowadził go do karetki i usiadł obok niego, okrywając jego ramiona pomarańczowym kocykiem, w który Sherlock wtulił się bez wahania.
Tym razem był potrzebny.
~
Depreeesja :D
Tak, wiem, nie powinnam się cieszyć, ale udało mi się dopracować ten rozdział i wrzucić go przed trzynastą ^^Dajcie mi rozegrać jeszcze jedną partię gry i siadam do kolejnego rozdziału ;*
Do miłego! ;d
CZYTASZ
✔Mój Leniwy Aniele || Johnlock✔
Hayran KurguZamyślił się za bardzo. Nie zareagował. Nie stanął kuli na drodze; nie zrobił nic, by ją zablokować. Najbardziej rozleniwiony i niesforny ze wszystkich posłańców. Pod jego opiekę trafił człowiek o wielkim sercu, który od zawsze działał jak żywy magn...