Rozdział 31

621 97 56
                                    

Sherlock biegł wzdłuż ulicy skanując otoczenie, chociaż ludzie patrzyli się na niego jak na wariata. Rozglądał się dookoła z uwagą, w poszukiwaniu miejsca, do którego w przypływie złości mógł zawędrować doktor.

Nagle przy wylocie jednej z bocznych uliczek dostrzegł coś ciemnego leżącego na ziemi. Biorąc głęboki wdech, podbiegł do przedmiotu i podniósł go drżącymi dłońmi. Był to telefon w szarej obudowie z tak dobrze detektywowi znanym grawerunkiem. Holmes odblokował go dwoma klawiszami.

Na ekranie pojawiła się informacja o piętnastu nieodebranych połączeniach, w tym jedenastu od Sherlocka i czterech od Grega.

Po policzku detektywa spłynęła pojedyncza łza, która skapnęła na ekran i na nim pozostała. Mężczyzna z trudem wybrał numer inspektora.

- John? Jezus Maria, dzięki Bogu! Sherlock strasznie się o ciebie martwił, myśleliśmy, że nie żyjesz! - krzyknął policjant. Brunet słyszał w jego głosie nieziemską ulgę i tym trudniej było coś powiedzieć.

- Greg – wydusił z siebie w końcu. - Przyślij do mnie swój oddział. Najlepszy.

- Sherlock? Co się stało? Gdzie jest John? - odezwał się zaniepokojony mężczyzna. Cała radość i ulga wyparowały w ułamku sekundy.

- Nie wiem – szepnął. - Nie wiem, gdzie jest John. Nie wiem, gdzie ja jestem. Znalazłem tylko telefon. Namierzcie mnie – dodał łamiącym się głosem, a potem rozłączył się.

Jego kolana głucho stuknęły o ziemię a telefon wysunął się z rozedrganych dłoni i upadł na beton. Na wyświetlaczu pojawiło się takie samo pęknięcie, jakie w tej samej chwili naznaczyło serce detektywa. Łzy zaczęły gęstymi strumieniami spływać po jego bladych policzkach. Myśli nagle stanęły, tak samo jak czas wokół niego. Wpatrywał się pustym, zaszklonym wzrokiem w osłonięte ciepłym płaszczem ręce. W jednej chwili stracił sens życia, którego sam się domagał.

Miałeś się nim opiekować, idioto – słyszał w głowie nieustające echo własnego głosu wypowiadającego te pięć bolesnych słów. Nie wiedział, jak do tego doszło. Miał dbać o Johna Watsona, a tymczasem mógł go już nigdy w życiu nie zobaczyć. W każdym razie, nie żywego.

Zacisnął dłonie w pięści a usta w wąską kreskę, ale i tak nie powstrzymał żałosnego szlochu który wydarł się na zewnątrz razem z powietrzem z jego płuc. Cały się trząsł, był zdruzgotany i rozbity po raz pierwszy w życiu. W czasach gdy był aniołem, nigdy nie czuł niczego podobnego. To było coś nowego.

I bolesnego.

Ocknął się dopiero czując czyjąś rękę na ramieniu. Wciąż nic nie słyszał, ogłuszony smutkiem i rozpaczą za przyjacielem. Obejrzał się za siebie. Obok niego, trochę z tyłu, stał Lestrade, z miną pełną współczucia i żalu. Widać miał pojęcie o tym, że John był dla niego osobą ważną. Sherlock z powrotem spojrzał na swoje ręce, a potem przed siebie. Na ścianach tonącej w cieniu coraz późniejszej nocy odbijały się czerwone i niebieskie blaski syren policyjnych. Kilkoro funkcjonariuszy miotało się w te i wewte, zbierając względne ślady, poszlaki.

A on nie potrafił im pomóc.

Nie protestował, kiedy Greg wziął go pod ramię. Nic nie powiedział, kiedy ten zaprowadził go do karetki i usiadł obok niego, okrywając jego ramiona pomarańczowym kocykiem, w który Sherlock wtulił się bez wahania.

Tym razem był potrzebny.
~
Depreeesja :D
Tak, wiem, nie powinnam się cieszyć, ale udało mi się dopracować ten rozdział i wrzucić go przed trzynastą ^^

Dajcie mi rozegrać jeszcze jedną partię gry i siadam do kolejnego rozdziału ;*

Do miłego! ;d

✔Mój Leniwy Aniele || Johnlock✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz