Minęły dopiero cztery doby od dnia, w którym John i Sherlock znaleźli w Lauriston Gardens ciało martwego siostrzeńca Benedicta. Przyjaciel doktora o śmierci ośmiolatka dowiedział się dwa dni po fakcie, bo policja guzdrała się z ustaleniem tożsamości. Od tamtej pory John nie widział go ani razu i zaczynał poważnie się o niego martwić.
- Masz ochotę na herbatę? - spytał Watson, wychylając się odrobinę zza rozsuwanych drzwi oddzielających kuchnię od salonu.
- Poproszę – odparł powoli detektyw, przeglądając w spokoju poranną gazetę. Blondyna zdziwił nieco ten widok, bo do tej pory Holmes wykazywał się raczej sporą dozą ignorancji w stosunku do takowych, a wręcz otwarcie potępiał ich zamysł i cel, gdyż jego zdaniem, jak kiedyś powiedział do inspektora Lestrade'a: „Ci ludzie przekręcają i koloryzują wszystko, co dzieje się wokół. Nikt nie trzyma się faktów, i przez to dostajemy milion wersji jednego zdarzenia. To kompletnie bez sensu, nawet ty byłbyś lepszym dziennikarzem".
Oczywiście policjant do tej pory nie wie, czy to był komplement, czy obelga, ale w przypadku Sherlocka – wyjątkowo często tak bywa.
John schował się z powrotem w kuchni i z cichym westchnięciem włączył czajnik elektryczny. Jego myśli znów zaczęły kręcić się wokół miedzianowłosego. Zaczął zastanawiać się, czy przypadkiem nie byłoby dobrym pomysłem ponownie odwiedzić bar, w którym Benedict pracował. Z jednej strony, mógłby się z nim zobaczyć, porozmawiać, może pocieszyć. Z drugiej strony, nie wiedział, czy mężczyzna przypadkiem nie wziął tymczasowego urlopu z powodu straty, z którą ewidentnie nie mógł sobie poradzić. Nie chciał pchać się bez celu prosto w tłum gejów, zdecydowanie nie zależało mu na tym, żeby ktoś się do niego przyczepił, a gdyby nie znalazł w klubie Bena, chyba nie poradziłby sobie sam z ewentualnymi adoratorami. Na samą myśl o tym i wizualizację, którą zaserwował mu jego własny mózg, poczuł się nieswojo.
- Nad czym tak myślisz? - Watson podskoczył nagle, słysząc Holmesa tuż za swoimi plecami. Jego głos zabrzmiał jak koci pomruk, co sprawiło, że po plecach mężczyzny przebiegł dziwny dreszcz. Odwrócił się momentalnie i zauważył, że ich twarze dzieli góra piętnaście centymetrów. Przełknął gulę z niewiadomych powodów zalegającą mu w gardle, po czym otworzył usta, żeby coś powiedzieć.
- Umm... nad niczym konkretnym – wydukał, z trudem spuszczając wzrok. Nie chciał tłumaczyć się współlokatorowi ze swoich zmartwień.
- Śmiem wątpić – mruknął detektyw. - Woda zagotowała się sześć minut temu, a ty wciąż stoisz w jednym miejscu – uniósł brew, po czym pochylił się nieco do przodu, by tuż nad ramieniem doktora włączyć czajnik ponownie. John przez chwilę czuł ciepły oddech bruneta tuż przy swoim uchu i trochę na szyi. Poczuł, że robi mu się gorąco. Nie przywykł do tego, że chodzące bóstwa naruszają bez ostrzeżenia i skrępowania jego przestrzeń osobistą.
Ale jednak nie miał nic przeciwko temu.
Zacisnął dłonie na krawędzi blatu, licząc na to, że szkarłat odpłynie z jego twarzy, zanim Sherlock zdąży zauważyć jego reakcję.
- Rumienisz się – oświadczył z półuśmieszkiem, przechylając głowę odrobinę w prawo. Zamrugał oczami. Przez chwilę Watson miał wrażenie, że mężczyzna już doskonale poznał powód takowej reakcji. - Jesteś chory? - zapytał, a kąciki jego ust momentalnie opadły, gdy przykładał dłoń do policzka blondyna.
John poczuł dziwną ulgę, gdy po chwili lodowata dłoń Holmesa zetknęła się z jego czołem. Wypuścił ze świstem powietrze z ust, rozluźniając nieco uścisk dłoni na meblu za jego plecami.
- Nie wiem – powiedział, i dopiero teraz zorientował się, że niemiłosiernie chrypi. Sherlock zmarszczył brwi i otworzył szufladę będącą po lewej stronie doktora, by następnie wyciągnąć z niej elektryczny termometr, wcisnąć kilka przycisków i przystawić go do czoła blondyna.
Urządzenie wydało z siebie cichy pisk. Detektyw spojrzał na wynik i skrzywił się.
- Połóż się na górze. Zaraz przyjdę – mruknął, zaciskając usta w wąską kreskę, po czym ułożył dłoń pomiędzy łopatkami przyjaciela, popchnął go lekko w stronę wyjścia z kuchni i poczekał, aż ten posłusznie pójdzie na górę. Charakterystyczne skrzypnięcie jednego ze stopni zakomunikowało mu, że teren jest w miarę bezpieczny.
Pośpiesznie zbiegł na dół, do pani Hudson, a następnie bez ostrzeżenia wparował jej do kuchni i zaczął w lekkiej panice przeglądać szafki, w poszukiwaniu jakiegokolwiek leku, który mógłby zbić gorączkę.
- Sherlocku, coś się stało? - zapytała kobieta, pojawiając się w progu pomieszczenia.
- John jest rozpalony – wymamrotał, nie zaprzestając wyrzucania wszystkiego z półek. Rozmaryn, goździki, niezaczęty cukier, cynamon, butelka amoniaku, spirytus salicylowy, tymianek, oregano, kokaina, puszka białej herbaty... zaraz, chwila, moment, kokaina?
Zarejestrował w pamięci, gdzie w razie czego szukać uzupełnienia, po czym zabrał się za dalsze przetrząsanie zawartości kuchni właścicielki mieszkania.
- Nareszcie! Dziwne, że tak długo ci to zajęło - zaczęła z typowym, matczynym uśmiechem, przyklaskując radośnie w dłonie. - W każdym razie, czego szukasz u mnie w kuchni, kochanieńki? Prezerwatywy są raczej w...
- PANI HUDSON! - krzyknął zdenerwowany detektyw, zamierając na chwilę w bezruchu i wpatrując się z zaciętą miną w starszą kobietę, której uśmiech powoli schodził z twarzy.
- Och, rozpalony... - wymamrotała, po czym ze zmartwioną miną podeszła do jednej z szafek, do której pan-wcielenie-destrukcji jeszcze nie dotarł i wyciągnęła z niej buteleczkę syropu przeciwgorączkowego. Podała go Sherlockowi wraz z lekami na gardło i przeciwbólowymi, uprzednio sprawdzając datę przydatności na każdym z opakowań.
Mężczyzna zaś rzucił tylko niedbałe „dziękuję" i w ułamku sekundy wspinał się już po schodach, przeskakując po dwa stopnie.
- O rety... - westchnęła pani Hudson, kręcąc głową, po czym wstawiła wodę na herbatę i wróciła do salonu, kontynuując swoje rutynowe oglądanie telewizji.
~
Na dobry początek piątku, wraz z przeprosinami i życzeniami przeżycia tego paskudnego dnia oraz spokojnego rozpoczęcia weekendu.
Mam nadzieję, że się podoba ^^
CZYTASZ
✔Mój Leniwy Aniele || Johnlock✔
Fiksi PenggemarZamyślił się za bardzo. Nie zareagował. Nie stanął kuli na drodze; nie zrobił nic, by ją zablokować. Najbardziej rozleniwiony i niesforny ze wszystkich posłańców. Pod jego opiekę trafił człowiek o wielkim sercu, który od zawsze działał jak żywy magn...