Dwunasta róża

58 7 0
                                    

ℳiłość w swej prostej i nieśmiałej mowie
Powie najwięcej, kiedy najmniej powie.
~William Shakespeare, Sen nocy letniej

Zmierzałem szybkim krokiem przez długie, niekiedy kręte, korytarze. Pełen zapału, szczęścia. Fakt, że byłem już tak blisko, sprawiał, że doznawałem uniesienia. Nareszcie po tylu cierpieniach, mogłem poczuć się dobrze, mogłem poczuć się szczęśliwy.
Byłem w głównym holu, który długim chodnikiem, prowadził do drzwi. Tam, w otwartych drzwiach, stała Alice. Ciemna suknia i jej czarne włosy falowały na wietrze. Uśmiechała się. A co najważniejsze — żyła. Nie był to sen, była to jawa, a ja nie mogłem w to uwierzyć.
Podbiegłem do niej, a ona do mnie, wpadając w moje ramiona. Spojrzeliśmy w swoje oczy i rozpłakaliśmy się.

— Ty żyjesz — wychrypiałem.

Ona tylko pokiwała głową i pocałowała mnie. Poczułem nagłą ulgę. Miałem ją w swoich ramionach, nie musiałem nic mówić. To był jeden z najszczęśliwszych momentów mojego życia.

— Proszę, proszę. — Usłyszeliśmy głos mężczyzny. — Jednak odnalazłeś swoją ukochaną. A sądziłem, że jednak się załamiesz.

Ujrzeliśmy siwowłosego. Alexander von Brennenburg, od dłuższego czasu jeden z moich wrogów.
W ręku trzymał kulę z mojego snu. Świeciła na niebiesko.

— Czego znowu chcesz? Powiedziałem, że nie będę torturował, nie będę zabijał. Nie będę ci pomagał w żadnych chorych eksperymentach. — Przytuliłem Alice do siebie.

— Sądziłem, że w końcu zabijesz się przez brak ukochanej, ale jednak. Pomyliłem się. — Zmierzył nas wzrokiem. — Pewnie chcesz tę kulę, co?

— Po co mi ona?

— Jeżeli ją zbijesz, wszystko wróci do normy. Twoja poczytalność no i wygląd pałacu.

— W takim razie mi ją oddaj. — Wyciągnąłem rękę w jego stronę.

— Jest warunek. Oddasz mi panienkę Liddell.

— W życiu, Alexandrze — syknąłem, przytulając ją do siebie mocniej.

Zaśmiał się tylko i odszedł. Oczy dziewczyny zamknęły się, zrobiła się wiotka. Przestała oddychać. Położyłem ją na chodniku i zacząłem za nim biec. To są tylko jego sztuczki, ona żyje, powtarzałem sobie. Szukałem go, ale nie mogłem nigdzie znaleźć. Aż do momentu, gdy nie zobaczyłem niebieskawego światła. Pobiegłem i faktycznie stał tam.

— Alexander, proszę, oddaj tę kulę — błagałem, chcą wreszcie żyć normalnie.

Pokręcił głową. Wokół mnie znowu pojawiły się te potwory. Westchnąłem, to już mnie nie ruszało. Ominąłem je po prostu i wszcząłem dalszą pogoń. Dogoniłem go dopiero w ślepym zaułku. Podszedłem do niego, ale ten nagle pojawił się za mną.

— No dalej, Danielu.

Cały czas pojawiał się przede mną, za mną. We wszystkich możliwych kierunkach. Westchnąłem i zacząłem się oddalać.

— Nie chcesz kuli? — spytał zdecydowanie zdezorientowany.

— Wiesz co, Alexander? Powiem ci, dlaczego nie chciałem torturować innych. Nie chciałem jej krzywdzić. Alice jest moim całym życiem, a ty, przez swoje zabawy moją psychiką, je niszczysz. Mam już tego dość. Nie chcesz oddać mi tej kuli — w porządku. Jakoś przeżyję.

Począłem się oddalać. Wracać do miejsca, gdzie leżała Alice. Poczułem nagle rękę Alexandra na swoim barku. Odwróciłem się i uderzyłem go pięścią w twarz. Upuścił kulę, którą złapałem i zacząłem biec do holu, gdzie Alice nadal leżała. Stanąłem i zbiłem tę kulę. Alice zaczęła się powoli budzić. Pomogłem jej wstać i objąłem ją ramieniem. Wszystko zaczęło się zmieniać. Płac nagle zaczął jaśnieć. Mój umysł też. Czułem, jak Alice się we mnie wtula. Wtedy zobaczyłem również Alexandra, który, gdy zobaczył rozbitą kulę, stał się posągiem, który po chwili zmienił się w proch. Wszystko nareszcie wracało do normy. Pocałowałem Alice krótko i obserwowałem, jak wszystko staje się z powrotem takie, jak dawniej.

— Alice, gdzie jest ostatnia róża? — spytałem, patrząc na nią.

— W twoich ramionach, Daniel. W twoich ramionach.

Zachowane różeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz